Zmarła Ewa Dałkowska – artystka, której twarz i głos przez dekady były częścią polskiego kina, teatru i telewizji. Miała 78 lat. Odeszła 8 czerwca 2025 roku po długiej chorobie, pozostawiając po sobie pustkę, której nie da się zapełnić.

Była aktorką wyjątkową – jednocześnie wyrazistą i subtelną, silną i kruchą. Potrafiła grać role, które wymagały wielkiej odwagi emocjonalnej, ale też takie, które przemykały gdzieś pomiędzy słowem a ciszą – niedopowiedziane, głębokie, bolesne.

Ewa Dałkowska nie tylko występowała – ona oddychała sztuką. Przez lata związana była ze scenami najważniejszych teatrów w Polsce. Współpracowała z Krzysztofem Warlikowskim i Nowym Teatrem w Warszawie, gdzie jej aktorstwo nabrało jeszcze większej głębi. Dla wielu młodych aktorów była mistrzynią i wzorem – nie tylko w pracy, ale i w podejściu do życia.

Publiczność kinowa pokochała ją za role w takich filmach jak „Skazany na bluesa”, „Przedwiośnie”, „Body/Ciało”, „Panny i wdowy”, „Teściowie” czy „Rok spokojnego słońca”. Z kolei występ w filmie „Smoleńsk”, gdzie zagrała żonę prezydenta, przyniósł jej rozgłos i ponownie skierował światła reflektorów na jej osobę w czasach, gdy rzadko dawało się dojść do głosu starszym artystkom.

Ale Dałkowska to nie tylko kino. Jej głos zna każdy, kto oglądał filmy z serii Harry Potter w polskiej wersji językowej. To właśnie ona dubbingowała postać Petunii Dursley – głosem, który zna każde pokolenie polskich widzów.

Jej śmierć to ogromna strata. Nie tylko dla świata sztuki. Dla wszystkich, którzy cenią autentyczność, klasę i talent nieobciążony pogonią za sławą.

Choć już nie zobaczymy jej na scenie, jej role pozostaną z nami. Wciąż będzie można wrócić do jej kreacji i przypomnieć sobie, jak wiele można wyrazić spojrzeniem, pauzą, szeptem.

Dziękujemy, Pani Ewo. Za wszystkie chwile wzruszenia, za odwagę bycia sobą na scenie i poza nią. Za piękno, które zostanie z nami na zawsze.