Urodziłam się i dorastałam w małej wiosce, a po ukończeniu szkoły medycznej pracowałam tam przez wiele lat jako ratownik medyczny.

Nieco ponad dziesięć lat temu wyjechałam do stolicy w celach zarobkowych. Na początku sprzedawałam okulary, a potem udało mi się dostać pracę w firmie, która zajmowała się sprzedażą hurtową.

Teraz pracuję jako dyrektor generalny, a moja pensja jest więcej niż przyzwoita. Rzadko udaje mi się odwiedzić mamę w domu, ale mimo to systematycznie wysyłam jej pieniądze. Jednak moi krewni zawsze wypominają mi, że ją zostawiłem i żyję na własną rękę.

Wszyscy moi krewni są pewni, że powinnam wrócić do matki na wieś. Najbardziej nieprzyjemną rzeczą w tej całej historii jest to, że zawsze robią mojej matce pranie mózgu.

Nastawiają ją przeciwko mnie, mówiąc, że wychowała swoją córkę, a ona nie myśli o pomocy, zostawiła ją samą na starość.

Wszyscy krewni są pewni, że jestem zobowiązana do życia przy boku mojej matki: do sadzenia jej ogrodu warzywnego, prowadzenia gospodarstwa domowego i karmienia kur, a faktu, że cały czas wysyłam jej pieniądze, nie uważają za godną pomoc.

Nie wiem, jak wytłumaczyć mamie, że w jej wiosce, nawet z trzema etatami, nie będę w stanie zarobić tyle, co w Warszawie z jednym etatem.

Okazuje się więc, że będziemy żyć z nią za grosze, ale nasi krewni będą szczęśliwi.

Jeśli teraz wrócę do wioski, nie będę nawet w stanie kupić jej leków, ale ona dobrze się odżywia, nawet zrobiła remont w domu i ma wszystkie niezbędne leki.

Jednak wstydzi się przed swoimi krewnymi, ponieważ wszyscy mają dzieci i wnuki mieszkające w pobliżu, a ja kręcę się "pośrodku niczego".

Takie rozmowy rozdzierają mi duszę: współczuję mamie, że jest tam sama, ale nie chcę wracać do dawnego życia. Żyję teraz tak, jak lubię i nie chcę z tego rezygnować.

Wydaje mi się, że moi krewni wywierają presję na moją matkę, ponieważ są o mnie bardzo zazdrośni. Gdyby byli tak dobroduszni, sami pomogliby mojej matce...