Teraz jesteśmy już dorośli, mój brat ma rodzinę, dwójkę dzieci, nadal jestem na wolnych poszukiwaniach, ale komunikujemy się bez spowalniania naszej aktywności.

Czasami Nikodem prosi mnie, abym usiadła z moimi bratankami, gdyby on i jego żona Basia musieli się gdzieś spieszyć. Dla mnie to nie problem, dostosowuję swoje plany i lubię pracować z dziećmi.

W takich przypadkach przyprowadzają dzieci do mnie, bo mieszkają u naszej babci. Potrzebuje opieki, dlatego młoda rodzina musiała zgodzić się na to z dalszą perspektywą odziedziczenia ogromnego czteropokojowego mieszkania.

W tym roku rodzina mojego brata postanowiła wybrać się nad morze. Oczywiście trzeba było pomyśleć, z kim zostawić babcię. Rodzice byli chorzy na grypę i nie brano ich pod uwagę.

W rezultacie ustalono, że ja zajmę się babcią, bo chciałaby do mnie przyjechać.

Wiedząc, że moja babcia ma cukrzycę, przygotowałam odpowiednie dla niej dania, a gościa przyjęłam z otwartymi ramionami i najlepszymi intencjami.

Oddałam jej swoją sypialnię, przeniosłam się na sofę do innego pokoju i wypytywałam o wszystkie wiadomości, zdrowie itp.

Wyjaśniłam, jak obsługiwać telewizor nad łóżkiem, życzyłam babci dobrej nocy i zostawiłam ją, żeby obejrzała swój ulubiony serial.

Właśnie zdrzemnęłam się na sofie, kiedy usłyszałam nad głową głos mojej babci:

- Dorotko, moje łóżko jest tam trochę twarde, wydaje mi się, że twoja sofa tutaj jest bardziej miękka...

Wzdychając, zamieniłam się z babcią na miejsca, prześcieliłam łóżka i ponownie próbowałam spać. Po odwróceniu się na drugi bok, znowu usłyszałam nad sobą babcię:

- Nie, wiesz, w łóżku jednak lepiej...

Po drugim roszadowaniu miejsc noclegowych, dzięki Bogu, rozstałyśmy się aż do rana.

O świcie babcia jeszcze spała, a ja szykowałam się do pracy. Kiedy już zakładałam buty, drzwi sypialni zaskrzypiały:

- Co, wychodzisz? Trzy razy dziennie muszę brać zastrzyki, insulinę, bez niej nie mogę żyć...

Wspomniawszy mojego brata miłym, cichym słowem, zadzwoniłam i zaczęłam szukać pielęgniarki.

Los chciał, że przez długi czas nie było opcji, oddzwoniłam do szefa, uprzedziłam, że się spóźnię, a potem postanowiłam przeszkodzić wczasowiczom, dowiedzieć się od brata, jak rozwiązali tę kwestię.

Brat jedynie roześmiał się i stwierdził, że nie trzeba nikogo szukać do robienia zastrzyków, bo babcia robi sobie sama zastrzyki w udo, jak profesjonalna pielęgniarka.

Cierpliwość była na granicy, ale zbierając wszystkie nerwy w pięść, zapytałam babcię, kto wcześniej dawał jej zastrzyki? I usłyszałam prostą i dziecinnie bezpośrednią odpowiedź:

– Co, nie znalazłaś pielęgniarki? No cóż, w takim razie zrobię to sama!

Kiedy wróciłam z pracy do domu, zawołałam babcię. Nie było odpowiedzi. Wskoczyłam do sypialni - nikogo nie było, pobiegłam do kuchni, a tam przy lodówce siedział mój pacjent z na wpół zjedzonymi lodami!

Od nadmiaru słodyczy zrobiło się jej niedobrze, poziom cukru podskoczył, ale lekarz pogotowia, po przeprowadzeniu wszystkich niezbędnych zabiegów, nie uznał hospitalizacji za pilną, przestrzegając w ogóle o obowiązkowej diecie, a w szczególności o wykluczeniu nadmiaru cukru z pożywienia.

Pozytywną rzeczą tego wieczoru było to, że dość wcześnie poszła spać.

Minęło kilka dni. Moja babcia była kapryśna w drobiazgach, już zaczęłam przyzwyczajać się do jej dziwactw.

Ale potem wracając z pracy, wpadłam na sąsiadkę, która zwróciła mi uwagę za głodzenie babci - musiałam jej dać kawał tortu, bardzo o niego prosiła!

Potem był pobyt w szpitalu i codzienne bieganie do szpitala, do babci. Musiałam przemykać się ukradkiem korytarzami, aby nie spotkać nikogo z personelu, Chciałam uniknąć kolejnych skarg na seniorkę, która mocno i złośliwie dawała się wszystkim we znaki.

Babcię wypisałam następnego dnia po przyjeździe brata z rodziną. Cóż mogę powiedzieć, z wielką radością zabrałam ją ze szpitala wraz z bratem, zdając sobie sprawę, że teraz nasza kapryśna starsza pani pojedzie do nich.

Żegnając się, życzyłam bratu powodzenia, a on wzdychając, rozłożył ręce:

„Co możemy zrobić, to nasza babcia”.