Gdy większość mieszkańców dzielnicy Murphy Canyon jeszcze spała, w gęstej mgle nad dachami pojawił się prywatny samolot, który nigdy nie miał dotrzeć do celu. Cessna 550 runęła na teren gęsto zabudowanej części miasta, wywołując eksplozję, pożary i dramat, który trudno będzie zapomnieć.
Dramatyczne wydarzenia rozegrały się nad ranem w czwartek, w bezpośrednim sąsiedztwie lotniska Montgomery-Gibbs Executive. W katastrofie zginęli pasażerowie maszyny – ich liczba nie została jeszcze oficjalnie potwierdzona, choć lokalne służby mówią o „wielu ofiarach śmiertelnych”. Prawdopodobnie nikt z mieszkańców dzielnicy nie został ranny, co straż pożarna uznaje za cud, biorąc pod uwagę siłę eksplozji i to, jak szybko płomienie objęły kilka domów i zaparkowanych pojazdów.
– To wyglądało jak scena z wojny – ulica w płomieniach, dym, płonące auta. Gdyby to wydarzyło się godzinę później, gdy dzieci wychodzą do szkoły, mogłoby dojść do jeszcze większej tragedii – mówił jeden z mieszkańców.
Murphy Canyon to spokojna dzielnica zamieszkana głównie przez rodziny wojskowych. Niskie szeregowce, bliskość bazy, poczucie bezpieczeństwa. Tego ranka jednak nawet doświadczeni żołnierze nie kryli przerażenia. Strażacy ewakuowali mieszkańców trzech ulic, a funkcjonariusze przeszukiwali każdy dom, aby upewnić się, że nikt nie został uwięziony wewnątrz.
– Paliwo lotnicze spłynęło ulicą jak rzeka. Wystarczyła iskra, a wszystko wokół eksplodowało – opowiadał szef policji Scott Wahl.
Samolot leciał z Wichita w stanie Kansas i miał wylądować w San Diego o godzinie 3:47 rano. Według wstępnych danych, maszyna typu Cessna Citation II (model 550) była lotem prywatnym. To niewielki odrzutowiec, mieszczący od 8 do 10 osób. Szczegóły dotyczące trasy, załogi i pasażerów są nadal ustalane.
Federalna Administracja Lotnictwa oraz Krajowa Rada Bezpieczeństwa Transportu rozpoczęły już dochodzenie. Choć oficjalnych przyczyn katastrofy jeszcze nie podano, jednym z potencjalnych czynników była gęsta mgła, która panowała w momencie lądowania.
Zdarzenie z Murphy Canyon zostawiło nie tylko fizyczne zniszczenia, ale również głębokie ślady w psychice mieszkańców. Dla wielu z nich poranna eksplozja i widok płonących domów i samochodów będą powracać jeszcze długo po tym, jak znikną ostatnie ślady ognia.
– Widzieliśmy, jak życie może się zmienić w jednej chwili. Ta tragedia przypomniała nam, jak kruche jest wszystko, co wydaje się trwałe – powiedziała jedna z mieszkanek, trzymając dziecko na rękach.
San Diego wstrzymało oddech. Teraz czeka nie tylko na wyniki śledztwa, ale też na odpowiedzi, które pozwolą zrozumieć, jak mogło dojść do tak dramatycznego wypadku w samym sercu spokojnej dzielnicy. I czy można było go uniknąć.