Odkąd pamiętam, mój ojciec był jak cień w moim życiu – obecny, ale zawsze gdzieś daleko.

Kiedy byłam dzieckiem, rzadko widywałam go w domu. Wracał późno, pachniał obcymi perfumami, a w spojrzeniu miał coś, czego wtedy nie potrafiłam zrozumieć. Mama zawsze tłumaczyła, że „tata jest zmęczony” albo „dużo pracuje.” Ale z czasem zaczęłam widzieć prawdę.


Byłam może dziesięcioletnią dziewczynką, kiedy pierwszy raz usłyszałam ich kłótnię.


– „Znowu wróciłeś tak późno? Co to za telefon, który ukrywasz?!” – krzyczała mama, a w jej głosie słychać było desperację.


Ojciec milczał. Tylko odwracał się plecami, jakby jej słowa nie miały znaczenia. Później wybuchał gniewem, trzaskał drzwiami, wychodził. To był ich cykl. Jej łzy, jego obojętność, moja samotność.


Nigdy nie czułam, że jestem dla niego ważna. Na moje urodziny często zapominał, a jeśli już się pojawiał, przynosił coś przypadkowego – jakby w ostatniej chwili kupił prezent w kiosku na rogu. Nie oczekiwałam od niego miłości, bo wiedziałam, że jej tam nie było.


Kiedy dorosłam, mama w końcu zebrała siły, by odejść. To był dzień, który powinien przynieść ulgę, ale zostawił za sobą pustkę. Ojciec nie próbował jej zatrzymać. A mnie? Mnie po prostu zignorował. Przez lata nie odbierał moich telefonów, nie interesował się moim życiem, jakbyśmy obie przestały istnieć.


Teraz wszystko się zmieniło. Ojciec jest stary, schorowany, samotny. Jego nowa partnerka – ta, dla której porzucił nas emocjonalnie – odeszła, kiedy przestał być użyteczny. Od kilku miesięcy regularnie do mnie dzwoni.


– „Cześć, córeczko. Jak się czujesz? Potrzebuję twojej pomocy.”


Córeczko? Te słowa brzmią jak żart. Przez całe życie nie byłam dla niego nikim więcej niż obowiązkiem, przeszkodą, przypomnieniem o życiu, które zostawił za sobą. Teraz oczekuje, że będę dla niego wsparciem. Każde „pomóż mi” brzmi w moich uszach jak kpina.


Przez kilka tygodni ignorowałam te telefony. Ale w końcu, pewnego wieczoru, odebrałam.


– „Co chcesz, tato?” – zapytałam chłodno.


Po drugiej stronie usłyszałam jego słaby głos.


– „Nie daję sobie rady. Potrzebuję kogoś, kto się mną zajmie.”


Miałam ochotę krzyczeć, wylać na niego wszystkie lata żalu i gniewu. Ale zamiast tego odpowiedziałam spokojnie:


– „A gdzie byliśmy my, kiedy to ty miałeś nas kochać? Dlaczego wtedy nie widziałeś mnie, nie widziałeś mamy?”


Zapadła cisza. Usłyszałam tylko jego oddech, ciężki, zmęczony. Po chwili odpowiedział:


– „Nie wiem. Byłem głupcem. Wiem, że cię zawiodłem. Ale teraz…”


Nie skończył. Rozłączyłam się, zanim zdążył dokończyć.


Przez kolejne dni nie mogłam znaleźć spokoju. Myślałam o jego słowach, o moim dzieciństwie, o wszystkim, co straciłam przez jego egoizm. Czy teraz, kiedy jest słaby i potrzebujący, powinnam się nim zająć? Czy to moja odpowiedzialność, skoro nigdy nie dał mi nic, oprócz bólu?


W końcu zdecydowałam się pojechać do niego. Otworzył drzwi, chudy, zgarbiony, niepodobny do człowieka, którego kiedyś tak bardzo się bałam. Patrzył na mnie z nadzieją i wstydem.


– „Nie wiem, czy ci wybaczę” – powiedziałam na wstępie. – „Ale nie zrobię tego dla ciebie. Zrobię to, żeby nie czuć się tak, jak ty przez całe życie – pustką.”


I choć moje serce było pełne gniewu, wiedziałam, że decyzja, którą podjęłam, była właściwa. Nie dla niego – dla mnie. Nie mogłam zmienić przeszłości, ale mogłam kontrolować, kim jestem teraz. A ja nie chciałam być jak on.