Że można pokłócić się o wszystko, ale ostatecznie to więź krwi zwycięży.
Tak myślałam. Naiwnie.
Bo kiedy rodzice odeszli, nie zostało już nic… oprócz nieruchomości i rozczarowania.
Mieszkanie rodziców – nasze rodzinne gniazdo – było ich dumą.
Małe, ale zadbane. Wypełnione wspomnieniami, zapachem zupy pomidorowej i dźwiękiem starych zegarów.
Ojciec zawsze powtarzał:
— „To będzie dla was obojga. Po równo.”
A potem zmarł nagle, mama niedługo po nim.
W testamencie nie zostawili nic – ufali, że się dogadamy.
Nie przewidzieli, że brat będzie szybszy. Sprytniejszy. Bezlitosny.
Powiedział:
— „Nie chce mi się bawić w dzielenie. Zostawię ci samochód i wszystko, co było na kredytach. Mieszkanie będzie moje. Umówmy się.”
Byłam zbyt rozbita, by protestować. Zgodziłam się, choć czułam, że coś jest nie tak. Nie spisaliśmy nic. Tylko uścisk dłoni.
Potem zaczęły przychodzić pisma – niezapłacony kredyt za remont kuchni. Dług na karcie, z której korzystali rodzice, a którą „tymczasowo” przepisali na mnie.
Brat?
— „Nie mam z tym nic wspólnego. Ty się na to zgodziłaś.”
Zaczął mnie unikać. Przestał odbierać telefony. Zamieszkał w mieszkaniu rodziców.
Wyrzucił starą kanapę, przemalował ściany, wstawił telewizor.
Na Facebooku wrzucał zdjęcia z podpisem:— „W końcu u siebie.”
A ja w tym czasie siedziałam u znajomej, przerażona kolejnymi pismami komornika.
Za cudze rachunki. Za cudze decyzje.Za swoją naiwność.
Dziś wiem jedno:
Rodzina kończy się tam, gdzie zaczyna się chciwość.
Nie chodzi o majątek. Chodzi o to, że zostałam z niczym – nie tylko bez mieszkania, ale bez brata.
Bez człowieka, który kiedyś dzielił ze mną pokój, zabawki, sekrety… A dziś nie chce nawet podzielić się odpowiedzialnością.
I tylko jedno mnie trzyma przy zdrowych zmysłach: Nie chcę być taka jak on. Nie chcę się mścić, pozywać, walczyć.
Ale nie zapomnę.
Bo są rzeczy, które zostają w sercu na zawsze – i nie da się ich przemalować jak ścian w cudzym mieszkaniu.