Siedziałam przy oknie w małym wynajętym pokoju, wsłuchując się w ciszę, która wypełniała to miejsce.

Dawniej mój dom był pełen dźwięków – śmiechu dzieci, stukania garnków w kuchni, ciepłych rozmów przy stole. A teraz?

Teraz miałam tylko tę ciszę.

Poświęciłam życie rodzinie.

Od zawsze wiedziałam, że matka powinna być ostoją, fundamentem, na którym opiera się wszystko. I taką matką byłam.

Dla dzieci rzuciłam pracę. Byłam na każde ich zawołanie – pielęgniarka, kucharka, nauczycielka, sprzątaczka. Kiedy były małe, nie spałam po nocach. Kiedy dorastały, pomagałam im w lekcjach, spełniałam ich marzenia, rezygnując ze swoich.

Ich ojciec pracował i powtarzał:

— Ty zajmujesz się domem, ja utrzymuję rodzinę.

Wierzyłam mu.

Dzieci dorosły i wyprowadziły się.

Mąż odszedł niedługo potem.

— Chcę żyć inaczej — powiedział mi przy śniadaniu.

Znalazł sobie młodszą kobietę.

Nie protestowałam, nie błagałam. Po tylu latach nie miałam już siły walczyć.

Zostałam sama.

Pewnego dnia spojrzałam na stan konta i zrozumiałam, że nie mam nic.

Mąż nigdy nie przepisał na mnie domu. Byłam pewna, że jest nasz, ale okazało się, że formalnie należał do niego. I teraz, gdy odszedł, dom przestał być moim domem.

Mogłam zabrać tylko swoje rzeczy.

Nie miałam oszczędności. Nigdy nie zarabiałam.

— Przecież poświęciłam życie rodzinie! — krzyczałam w myślach.

Ale to nie miało znaczenia.

Zwróciłam się do dzieci.

— Mamo, wiesz, jak to jest… kredyty, dzieci, praca… — tłumaczył syn.

— Mamo, kochamy cię, ale tu nie ma miejsca — mówiła córka, odwracając wzrok.

Nie chciałam wiele. Nie chciałam być ciężarem.

Chciałam tylko wiedzieć, że nie zostałam zapomniana.

Ale zostałam.

Teraz, na starość, zostałam bez domu, bez pieniędzy, bez nikogo.

A przecież przez całe życie myślałam, że pracuję dla rodziny.

Tylko że rodzina przestała istnieć, kiedy przestałam być potrzebna.