Kiedy zostałam babcią, wszyscy w rodzinie zakładali, że zacznę żyć tylko dla wnuków. Moja córka Kasia patrzyła na mnie z oczekiwaniem, jakbym miała automatycznie wziąć na siebie rolę tradycyjnej babci – zawsze gotowej, zawsze dostępnej, z garnkiem rosołu na kuchence i nieskończoną cierpliwością dla dzieci. Ale ja byłam inna. Całe życie marzyłam o wolności i czasie dla siebie, których nie miałam, wychowując Kasię jako samotna matka.
Zamiast bujać wnuki w fotelu, postanowiłam wykorzystać emeryturę, by spełniać swoje marzenia. Zaczęłam biegać, zapisałam się na zajęcia z jogi, a w weekendy często wyjeżdżałam na rowerowe wycieczki z grupą znajomych. Byłam szczęśliwa, czułam, że w końcu robię coś dla siebie.
Ale Kasia tego nie rozumiała. Pewnego dnia zadzwoniła do mnie z wyrzutami w głosie. „Mamo, czy możesz odebrać Kubusia z przedszkola? Mam ważne spotkanie w pracy” – zapytała, a ja od razu wiedziałam, że ta rozmowa nie skończy się dobrze. „Przepraszam, Kasiu, ale mam dziś zajęcia jogi. Nie mogę” – odpowiedziałam, próbując zachować spokój.
„Zajęcia jogi?!” – wykrzyknęła. „Czy ty w ogóle słyszysz, co mówisz? Jesteś babcią, a zachowujesz się jak nastolatka! Powinnaś być dla nas wsparciem, a nie zajmować się sobą!”
Te słowa zabolały mnie bardziej, niż chciałam przyznać. „Kasiu, całe życie byłam dla ciebie.
Oddałam wszystko, żebyś mogła mieć lepsze życie. Czy naprawdę to tak źle, że teraz chcę zrobić coś dla siebie?” – zapytałam cicho.
„Nie o to chodzi!” – odpowiedziała ostro. „Ale wnuki potrzebują babci, a ja mam wrażenie, że ty ich unikasz. Co to za babcia, która woli biegać po lesie, zamiast piec ciasteczka z wnukami?”
Po tej rozmowie przez kilka dni czułam się okropnie. Zastanawiałam się, czy rzeczywiście jestem złą babcią. Czy byłam egoistką? Czy powinnam rzucić swoje pasje, by spełniać oczekiwania mojej córki? Ale za każdym razem, gdy próbowałam się zmusić, by dostosować się do jej wizji, czułam, jak tracę część siebie.
Kilka tygodni później zorganizowałam dla wnuków piknik w parku. Przygotowałam kanapki, zabrałam piłkę i zorganizowałam tor przeszkód. Było wesoło, choć Kasia wydawała się niezadowolona. „To nie to samo” – powiedziała po cichu, kiedy rozstawialiśmy rzeczy. „Dzieci potrzebują kogoś, kto będzie z nimi na co dzień, a nie tylko od święta.”
„Kasiu” – odpowiedziałam spokojnie. „Wiem, że chciałabyś, żebym była inna. Ale musisz zrozumieć, że moja miłość do wnuków nie zależy od tego, jak często ich widuję. Jestem z nimi na swój sposób, tak jak potrafię. Nie chcę udawać kogoś, kim nie jestem.”
Nie wiem, czy moje słowa coś zmieniły. Kasia wciąż czasem patrzy na mnie z wyrzutem, a ja wciąż zmagam się z poczuciem winy. Ale nauczyłam się jednego – babcia, która dba o siebie, też jest dobrą babcią. Bo miłość nie mierzy się liczbą upieczonych ciastek, ale chwilami, w których naprawdę jesteśmy obecni – w każdej rozmowie, uśmiechu i wspólnej zabawie.