Nigdy nie żałowałam, że wszystko oddałam moim dzieciom. Tomek i Ania byli sensem mojego życia, moją dumą, moim całym światem. Wszystko, co robiłam, robiłam dla nich – rezygnowałam z własnych potrzeb, marzeń, by mieli lepszy start w życiu. Gdy patrzyłam na ich uśmiechnięte twarze, czułam, że to ma sens. Nigdy nie pytałam, czy to, co robię, zostanie docenione. Wierzyłam, że miłość matki jest bezwarunkowa, że dzieci zrozumieją to, gdy dorosną. Ale teraz, na starość, coraz częściej pytam siebie: czy oni jeszcze pamiętają, kim dla nich jestem?
Kiedy byli mali, nie liczyłam godzin spędzonych przy ich łóżkach, czytając bajki, ani nocy, kiedy czuwałam przy ich gorączkach. Gdy dorastali, pracowałam na dwa etaty, by mogli chodzić na zajęcia dodatkowe, mieć nowe ubrania i wyjeżdżać na wycieczki szkolne. Gdy przyszła pora na studia, sprzedałam rodzinną działkę, którą odziedziczyłam po swoich rodzicach, żeby opłacić im czesne i mieszkania w mieście. „Mama zawsze sobie poradzi,” mówili, a ja wierzyłam, że robię to, co najlepsze.
Kiedy Tomek kupował swoje pierwsze mieszkanie, dołożyłam wszystkie oszczędności, jakie miałam. „Spłacę ci, mamo, obiecuję,” powiedział, ale pieniądze nigdy nie wróciły. Nie pytałam, nie przypominałam – wiedziałam, że ma rodzinę, że ma swoje życie. Gdy Ania otwierała swoją firmę, wzięłam pożyczkę na jej pierwsze kroki w biznesie. „Mamo, to inwestycja w przyszłość,” mówiła. Uśmiechałam się, choć w środku bałam się, że nie dam rady. Ale dla dzieci byłam gotowa zrobić wszystko.
Dziś siedzę w małym pokoju na piętrze domu, który kiedyś tętnił życiem. Słyszę echo ich śmiechu, widzę cienie wspomnień w starych fotografiach. Ale ich samych widuję coraz rzadziej. Gdy dzwonię do Tomka, często mówi, że jest zajęty. „Mamo, oddzwonię później,” słyszę, ale telefon milczy. Ania wpada raz na kilka miesięcy, ale każda jej wizyta to pośpiech – szybka kawa, kilka zdawkowych zdań o pracy i dzieciach, i już jej nie ma.
Kilka dni temu próbowałam zaprosić ich na wspólny obiad. Zawsze marzyłam, że na starość będziemy spędzać więcej czasu razem, że dom znów wypełni się ich obecnością. Ale Tomek powiedział, że nie ma czasu, a Ania dodała, że ma inne plany z rodziną.
– Mamo, przecież wiesz, że to nie tak, że nie chcemy. Po prostu mamy swoje życie – powiedziała, próbując mnie uspokoić.
„Swoje życie.” Te słowa dźwięczą mi w uszach. Czy naprawdę w ich życiu nie ma już miejsca dla mnie? Czy stałam się tylko wspomnieniem, cieniem kobiety, która kiedyś była ich matką, a teraz jest tylko kimś na marginesie ich codzienności?
Patrzę na stary zegar w salonie, ten sam, który kupiliśmy z mężem, gdy jeszcze byliśmy młodzi. Odczytuje czas, ale dla mnie wydaje się, że zatrzymał się wiele lat temu, kiedy ten dom był pełen życia. Zadaję sobie pytanie, którego boję się najbardziej: Czy oni jeszcze pamiętają, kim dla nich jestem? Czy jestem dla nich kimś więcej niż tylko „mamą,” która zawsze była, zawsze pomagała, zawsze czekała?
Może kiedyś zrozumieją, jak bardzo ich kochałam, jak wiele dla nich poświęciłam. Ale czy wtedy będę jeszcze tutaj, żeby to usłyszeć? Dziś czuję, że dałam im wszystko, ale w zamian zostałam z pustymi rękami i sercem pełnym tęsknoty.