Zawsze myślałam, że miłość z młodości to coś, co pozostaje tylko wspomnieniem – czymś pięknym, ale odległym. Przeżyłam dobre życie, choć nie zawsze było łatwo. Mój mąż zmarł kilka lat temu, dzieci dorosły i poszły własną drogą, a ja na emeryturze starałam się odnaleźć radość w drobnych rzeczach – książkach, spacerach, zajęciach w lokalnym klubie seniora. Nie sądziłam, że los ma dla mnie jeszcze coś takiego w zanadrzu.


Spotkałam go przypadkiem, na targu. Szukałam świeżych warzyw, gdy usłyszałam znajomy głos.


– „Elu? To ty?”


Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z Krzysztofem – moją pierwszą miłością. Czas odcisnął na nim swoje piętno, ale te oczy, ten uśmiech… to był on. Człowiek, którego kiedyś kochałam całym sercem. Człowiek, którego straciłam, bo życie potoczyło się inaczej.


– „Krzysiu…” wyszeptałam, czując, jak moje serce bije szybciej.


Rozmawialiśmy długo, stojąc między stoiskami. Opowiadał o swoim życiu, o żonie, z którą przeżył ponad 40 lat, o dzieciach i wnukach. Ja opowiedziałam o swoim – o mężu, o dzieciach, o tym, jak wygląda teraz moja codzienność. Była w tej rozmowie jakaś magia, jakby czas cofnął się o dziesięciolecia.


Zaczęliśmy spotykać się na kawę. Nie było w tym nic złego – dwoje starych przyjaciół, którzy odnaleźli się po latach. Ale z każdym spotkaniem czułam, że to coś więcej. W jego spojrzeniu widziałam, że czuje to samo. Przypomnieliśmy sobie, jak było, gdy mieliśmy po 20 lat – młodzi, zakochani, pełni marzeń. Przypomnieliśmy sobie, dlaczego wtedy nie wyszło. Jego rodzice chcieli, żeby ożenił się z kimś z ich kręgu, a ja nie chciałam być przeszkodą. Rozstaliśmy się, choć serce bolało nas oboje.


Ale teraz byliśmy dorośli. Wolni? Nie do końca. Krzysztof wciąż miał żonę – kobietę, którą, jak twierdził, szanował, ale z którą od dawna nie czuł bliskości.


– „Elu, gdybym mógł cofnąć czas, wszystko wyglądałoby inaczej,” powiedział kiedyś, trzymając moją dłoń. „Ale teraz… nie wiem, co robić.”


Słowa te wbiły mi się w serce jak nóż. Bo ja też nie wiedziałam. Czy mieliśmy prawo szukać szczęścia, kiedy w grę wchodziły uczucia innych? Czy mogliśmy po latach wrócić do siebie, nie raniąc nikogo po drodze?


Każde spotkanie stawało się dla mnie coraz trudniejsze. Patrzyłam na Krzysztofa i wiedziałam, że moje serce znów należy do niego. Ale jak mogłam walczyć o coś, co mogło zniszczyć jego rodzinę? Jak mogłam spojrzeć w lustro, wiedząc, że jestem powodem czyjegoś cierpienia?


Pewnego dnia, kiedy siedzieliśmy w małej kawiarni, spojrzałam mu w oczy i powiedziałam:


– „Krzysiu, musimy przestać się spotykać.”


Widziałam, jak jego twarz zmienia się, jak w jego oczach pojawia się ból.


– „Elu, nie mów tego,” powiedział cicho. „Nie mogę cię stracić… znów.”


Ale ja wiedziałam, że to jedyne wyjście. Nie chciałam być tą, która rozbije rodzinę. Nie chciałam, żeby nasze uczucie – piękne, czyste – stało się powodem czyjegoś bólu.


Pożegnaliśmy się tego dnia z ciężkim sercem. Wróciłam do domu i płakałam przez całą noc, zastanawiając się, czy postąpiłam właściwie. Czy warto było rezygnować z miłości? Czy nasze szczęście powinno być ważniejsze od wszystkiego innego?


Nie wiem, czy czas uleczy ten ból. Nie wiem, czy kiedyś przestanę o nim myśleć. Ale wiem jedno – czasem miłość wymaga od nas poświęceń. Czasem, by kochać, musimy pozwolić odejść. Bo prawdziwa miłość to nie tylko bycie razem, ale także troska o to, by nie ranić tych, którzy są nam bliscy.