Odkąd przeszłam na emeryturę, moje życie zmieniło się w sposób, którego się nie spodziewałam. Wychowałam mojego syna sama, poświęciłam mu całe swoje życie, zawsze odkładając na bok własne potrzeby. Chciałam, żeby miał lepszy start niż ja, żeby mógł realizować swoje marzenia. Pracowałam ciężko przez wiele lat, oszczędzałam pieniądze na przyszłość, wierząc, że będę mogła spędzić resztę życia w spokoju.


Ale po przejściu na emeryturę zauważyłam coś niepokojącego. Mój syn zaczął przychodzić coraz częściej, z prośbami o pieniądze – raz na remont samochodu, innym razem na jakieś nowe wydatki, które nagle się pojawiały. Na początku nie widziałam w tym problemu, chciałam mu pomagać, bo przecież był moim jedynym dzieckiem. Ale z czasem jego prośby przerodziły się w coś więcej – w żądania, które zaczęły mnie przytłaczać.


Pewnego dnia, kiedy zapytałam go, dlaczego tak często potrzebuje pieniędzy, spojrzał na mnie zniecierpliwiony.


– „Mamo, ty przecież jesteś na emeryturze. Masz wystarczająco, żeby przeżyć, a ja muszę jakoś radzić sobie z wydatkami. Ty już nie potrzebujesz tylu pieniędzy.”


Te słowa przeszły przeze mnie jak zimny prąd. Nagle poczułam się, jakby moje całe życie – moje poświęcenie, lata pracy i wyrzeczeń – zostały sprowadzone do myśli, że teraz, jako emerytka, nie mam już prawa do własnych pieniędzy, do własnych planów. Próbowałam mu tłumaczyć, że te oszczędności odkładałam dla siebie, żeby czuć się bezpiecznie, żeby móc żyć spokojnie.


– „Synu, te pieniądze nie są tylko dla ciebie. Też mam swoje potrzeby, może kiedyś będę musiała opłacić leczenie, kto wie, co przyniesie przyszłość…” – próbowałam wyjaśnić, ale on przerwał mi z lodowatym spokojem.


– „Mamo, naprawdę myślisz, że potrzebujesz ich bardziej ode mnie? Przecież i tak nie robisz nic szczególnego, siedzisz w domu. Daj mi te pieniądze, a będę mógł inwestować w przyszłość.”


Patrzyłam na niego, próbując dostrzec w nim dziecko, które wychowywałam z miłością, ale widziałam tylko chłodne spojrzenie, pełne egoizmu i roszczeniowości. Zaczynałam rozumieć, że dla niego przestałam być matką, a stałam się jedynie źródłem środków, które uważał za swoje prawo.


Z biegiem miesięcy sytuacja się pogarszała. Mój syn stawał się coraz bardziej zaborczy, jakby pieniądze, które miałam, należały do niego, a ja byłam tylko przeszkodą na drodze do ich zdobycia. Każda rozmowa kończyła się jego gniewem, wyrzutami, że go nie wspieram, że przecież całe życie poświęciłam dla niego, a teraz nie chcę dać mu czegoś, co uważał za „naturalne”.


Dziś siedzę sama, zastanawiając się, jak do tego doszło. Moje oszczędności topnieją, a ja czuję się bezsilna, jakby lata pracy i wysiłków miały zniknąć z dnia na dzień. Próbowałam go wychować na dobrego człowieka, ale teraz widzę, że być może popełniłam błędy, że może za bardzo chciałam mu pomagać. Czasem myślę, że to nie on zabiera mi pieniądze – to ja oddałam mu wszystko, nie zostawiając sobie niczego.