Całe to niestandardowe piękno projektował mój mąż. Oczywiście nie sam, mieli zgrany dział projektowo-inżynieryjny, czterech fachowców. Autorytetem w dziale był mój mąż.

Stanowisko jest niewypowiedziane, ale mimo to popyt pochodził od niego. Zarobki — doskonałe, było tylko jedno "ale" - znacznie większa konkurencyjna firma specjalizująca się w klasycznych szafach, ścianach, antresolach, komodach, łóżkach...

Przepływ produktów mieli znacznie większy, ceny były niższe, ale tej radości, którą wnosił do mebli mój mąż i jego koledzy — nie było.

Za "zapał" trzeba było zapłacić, a klienci nie byli skąpi, zwłaszcza jeśli chodzi o ekskluzywne warianty. Właściciel konkurencyjnej firmy postanowił przejąć cały biznes meblarski w naszym mieście i zaczął uderzać w organizację, w której pracował mój mąż, przy pomocy różnych inspektorów — straży pożarnej, sanepidu, organów podatkowych itp.

Kontrole te często zakłócały cykl produkcyjny i z reguły terminy realizacji zamówień. Po mieście szybko rozeszła się wieść, że firma jest niewiarygodna, obiecują, ale nie robią tego na czas, a to miało duży wpływ na dochody.

W końcu firma mojego męża została zmiażdżona i jak to zwykle bywa w takich przypadkach, rozpoczęła poważną rewizję personelu. Mój mąż na rozmowie kwalifikacyjnej nie wymyślił nic lepszego, niż powiedzieć wszystko, co myśli, w rzeczywistości okazał złość, i oczywiście został skierowany do drzwi, mimo że doskonale znali poziom jego kwalifikacji.

Tak więc, po głośnym trzaśnięciu drzwiami, mój mąż wyszedł z pracy z wysoko podniesioną głową i dumą. Doskonale go rozumiałam i poparłam jego decyzję o rezygnacji i nieugięciu się pod nadchodzącym nieuczciwym kierownictwem.

Sądziłam, że mój mąż, mając wcześniej czynne zatrudnienie, nie będzie w stanie długo siedzieć bez pracy i znajdzie sobie nowe miejsce i zrobi to bez problemu, patrząc na solidny pakiet programów komputerowych, które posiadał.

Ale mąż najpierw popadł w depresję, potem niechętnie przeszukiwał oferty pracy, stwierdził, że to nie jego poziom, odbyło się kilka rozmów z pracodawcami, ale z żadnym z nich mąż nie znalazł porozumienia. W takim rytmie minęły cztery miesiące.

Ciężko było żyć tylko z mojej pensji, więc musiałam włączyć tryb ekonomiczny. O ile wcześniej, idąc do supermarketu, nawet nie zastanawialiśmy się, co wziąć, wkładaliśmy do wózka wszystko, co chcieliśmy, plus zapas, o tyle teraz zaczęły mnie interesować metki cenowe z czerwonymi znacznikami, oznaczające produkty promocyjne, zwykle z kończącym się terminem ważności.

Elitarne sery, szynka i inne przysmaki poszły w zapomnienie, aż do lepszych czasów, na śniadanie zamiast dobrej surowej wędzonej kiełbasy zadowalaliśmy się parówkami, a o dostawie z restauracji zupełnie zapomnieliśmy, bo nie jest przystępna cenowo.

Ale mój mąż nie chce tego zrozumieć, a przybliżyć tych właśnie, lepszych czasów, też nie chce. Chciałam namówić go trochę do ograniczenia ambicji i podjęcia, przynajmniej zdalnej, pracy, mąż się nie zgodził, oczekując, nie wiadomo czego, manny z nieba.

I wszystko byłoby dobrze, ale ostatnio mój ukochany zaczął być kapryśny i z jedzeniem! Otrzymawszy, jak zwykle, swoje dwie parówki na śniadanie, zrobił smutny grymas:

- Mam ich tak dość, codziennie - parówki, parówki, parówki, wydaje się, że nigdy się nie skończą! Czy możesz kupić coś ciekawszego?

Próbowałam wytłumaczyć miłośnikowi "ciekawego" jedzenia, że na takie jedzenie budżet rodzinny też powinien być "ciekawy", a jak się cały dzień siedzi na kanapie, to dostaje się to, co się wysiedziało...

Słowo po słowie przeszliśmy do emocji, w końcu powiedziałam małżonkowi, że już za długo siedział, a raczej leżał w domu i dlatego żadne skargi na parówki, makarony i owsianki i kiełbasy nie będą przyjmowane.

Mąż był wściekły, mówiąc, że teraz umrze z głodu, ale sam prosił się o kolejny "komplement" ode mnie:

- Nie wyglądasz na umierającego z głodu, wręcz przeciwnie, wkrótce będziesz musiał zmienić garderobę, ale rozumiesz, z tym sytuacja będzie taka sama jak z jedzeniem.Najlepszą opcją jest szmateks.

Mój mąż obraził się i przestał się odzywać. Nie odzywa się od trzech dni. Nie widzę żadnych oznak szukania pracy, ale jego apetyt nie zniknął, więc w milczeniu je parówki i makaron.