Byłam tak zmęczona schylaniem się przed nimi i błaganiem o wszystko, że odmówiłam. Przeszłam już wystarczająco dużo. A teraz moi rodzice nie rozumieją, dlaczego nie utrzymuję z nimi kontaktu.

Moi rodzice uczyli mnie od dzieciństwa, że nic nie spada z nieba. Musiałam zasłużyć na słodycze i miłość rodziców.

Musiałam być posłuszna, siedzieć cicho, dobrze się uczyć, sprzątać mieszkanie. Jeśli odmawiałam, byłam karana.

Starałam się być dobrym dzieckiem, nieważne jak było ciężko. Ale nigdy nie usłyszałam pochwały od rodziców.

Wygrałaś zawody? To miejska olimpiada. Dostałaś piątkę? Lena z drugiego piętra też dostała piątkę! Ugotowałaś obiad? To nie carbonara, tylko barszcz.

Wszystkie moje osiągnięcia zrównywali z ziemią. W ten sposób chcieli mnie zmotywować do osiągania celów. Ale ta taktyka okazała się porażką. Tylko babcia kochała mnie prawdziwie i tak po prostu.

- Oni chcą dla ciebie jak najlepiej, tylko ty tego nie rozumiesz — mawiała starsza pani.

Na tort urodzinowy, wycieczkę do zoo, nową spódnicę, a nawet wieczór z kreskówkami musiałam sobie zasłużyć.

Kiedy dostawałam coś za nic, miałam wyrzuty sumienia. Do takiego stanu dorośli doprowadzili dziecko.

Moja babcia odeszła, gdy byłam w 2 klasie liceum. Nie zdążyła spisać testamentu, ale wszyscy doskonale wiedzieli, komu chce zostawić mieszkanie.

Na początku nikt o tym nie rozmawiał. Uczyłam się w innym mieście, więc mieszkanie babci nie było mi potrzebne.

Po studiach wróciłam do domu i zdałam sobie sprawę, że nie mogę dogadać się z rodzicami pod jednym dachem. Postanowiłam przeprowadzić się do mieszkania po babci, ale nie było mi to pisane.

- To mój spadek, nikt nie dał ci go w prezencie. Jeśli chcesz tu mieszkać, musisz zarobić na mieszkanie — powiedziała moja matka.

Coś we mnie pękło. Przez lata przyzwyczaiłam się już do ich taktyki i w końcu podniosłam swoją samoocenę. Znalazłam pracę, wynajęłam mieszkanie i odetchnęłam.

- No, no, no, niedługo wrócisz z podkulonym ogonem — skomentował mój ojciec, gdy przenosiłam swoje rzeczy.

Minęło już osiem lat. W tym czasie wydarzyło się wiele dobrych i złych rzeczy. Przeszłam rozwód, zostałam sama z dzieckiem, byłam bezrobotna, wyszłam za mąż po raz drugi...

Ale przez cały ten czas ani razu nie poprosiłam rodziców o pomoc.

Nawet gdy nie miałam pieniędzy na chleb, pożyczałam od obcych i znajdowałam sposób na zarobienie pieniędzy. Nawet gdy nie miałam dachu nad głową, nie myślałam o powrocie do domu rodziców.

Gdyby nie moja teściowa, ich też nie byłoby na weselu. Po uroczystości matka mojego męża powiedziała do mnie:

- Gdybym wiedziała, że są tacy głupi, to bym nie nalegała.

Przez całe wesele robili mi wyrzuty, nazywali niewdzięcznicą. Nie dali mi ani grosza, ale skrytykowali sukienkę, miejsce i świąteczny stół.

W tym czasie przez rok pracowałam z psychologami, żeby wrócić do normalności. A oni się dziwią, dlaczego nie dzwonię, nie piszę, nie interesuję się nimi.

- Dlaczego nas ignorujesz? Nie pozwalasz nam rozmawiać z wnuczkami. Co się stało? - Mama była oburzona.

- Nie zasłużyły sobie na to, by z wami przebywały — mamrotałam.