Zmarł Julian McMahon. Miał zaledwie 56 lat. Dla świata telewizji i tysięcy fanów to jak zgaśnięcie dobrze znanej gwiazdy – nie tej oślepiającej, lecz tej, która od lat świeciła stabilnie i cicho, na tle coraz bardziej przerysowanego firmamentu.
Jego śmierć potwierdzono 2 lipca. Aktor odszedł na Florydzie po długiej walce z chorobą nowotworową. Tę wiadomość najpierw przekazała ekipa serialu "Nip/Tuck" – dzieła, które na zawsze wpisało jego twarz w historię telewizji.
Julian McMahon był aktorem, który nigdy nie ulegał łatwym emocjom. Nie grał wprost. Potrafił milczeć tak, by jego bohater mówił więcej niż słowa. Nieważne, czy był lekarzem o ego rozmiaru Manhattanu, demonem walczącym z miłością, czy zimnym przywódcą zła – zawsze wnosił do roli coś więcej: tajemnicę.
W "Czarodziejkach" jako Cole Turner stał się ulubieńcem widzów, bo pokazywał mrok z ludzką twarzą. W "Nip/Tuck" jako Christian Troy uczynił z operacji plastycznych alegorię pękniętego wnętrza. A w "FBI: Most Wanted" – już dojrzalszy – wnosił spokój i doświadczenie.
Choć był synem byłego premiera Australii, nie ciągnęło go na mównicę. Wybrał świat, w którym można być każdym – ale trzeba płacić za to prywatnością. Julian przez lata unikał blasku fleszy, nie epatował luksusem, nie komentował skandali. W Hollywood był trochę „po europejsku” – z rezerwą, klasą i dystansem.
Chorobę zachował dla siebie. Nie było dramatycznych wpisów, konferencji, medialnych wyznań. Odszedł, jak żył – z klasą i dyskrecją.
Na wielkim ekranie zapamiętamy go jako Doktora Dooma – czarnego charakteru, który – jak każdy jego bohater – miał więcej warstw niż kostium i maskę. Ale prawdziwym majstersztykiem była rola w "Nip/Tuck". Za nią właśnie otrzymał nominację do Złotego Globu w 2005 roku. I nawet jeśli nie zdobył statuetki, zdobył coś ważniejszego – status ikony telewizji pierwszej dekady XXI wieku.
Julian McMahon zostawił po sobie nie tylko kadry i cytaty. Zostawił typ bohatera, który rzadko dziś pojawia się na ekranie: nieoczywistego, zranionego, silnego, ale i złamanego. To on przypominał, że nawet czarne charaktery mogą mieć duszę. I że nawet chirurg plastyczny może być emocjonalnie nagi.
W oficjalnych oświadczeniach produkcji "FBI: Most Wanted" i "Nip/Tuck" pojawiły się słowa smutku, ale też wdzięczności. Dick Wolf napisał wprost: „Jego odejście to cios dla całego zespołu. Julian był kimś więcej niż aktorem – był częścią tej rodziny.”
W mediach społecznościowych fani dzielą się wspomnieniami. Wspominają sceny, które ich poruszyły. Role, które dawały do myślenia. Serialowe dialogi, które brzmiały prawdziwie. Dziś – jeszcze bardziej.
Julian McMahon już nie wróci na plan. Nie pojawi się w kolejnej produkcji. Nie udzieli wywiadu. Ale nie zniknie. Bo jego obecność przetrwa w postaciach, które zostawił – na ekranie, i w nas.