1 maja 2025 roku zmarła Marlena Milwiw-Baron – aktorka, pedagog, kobieta o silnym charakterze i nieprzeciętnym dorobku. Miała 93 lata. Jej odejście poruszyło całe środowisko artystyczne oraz tych, którzy przez dekady śledzili jej sceniczne i ekranowe wcielenia. Nie grała pierwszoplanowych ról w hollywoodzkich superprodukcjach. Nie zabiegała o sławę. A jednak była nie do zapomnienia. Jej obecność – na scenie, w życiu bliskich, w polskiej kulturze – była głęboka i prawdziwa.
Urodzona 22 września 1931 roku we Lwowie, przyszła na świat w miejscu, które wkrótce zniknęło z mapy Polski. Przeniosła się do Warszawy, gdzie ukończyła Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Już w latach 50. dała się poznać jako aktorka świadoma, oddana, perfekcyjna. Zadebiutowała w dramacie „Niemcy” Leona Kruczkowskiego, który wyznaczył kierunek wielu jej późniejszych ról – nie unikała tematów trudnych i postaci wymagających psychologicznej głębi.
Związana z Wrocławiem, tam właśnie występowała przez lata i dzieliła się wiedzą jako wykładowczyni. Jej droga twórcza była spokojna, ale konsekwentna – nigdy nie przestała wierzyć, że teatr ma siłę zmieniać myślenie i poruszać serce.
Choć jej filmowy debiut przypadł na 1962 rok w obrazie „Jak być kochaną” Wojciecha Hasa, dla wielu widzów Marlena Milwiw-Baron pozostanie przede wszystkim twarzą seriali: „Pierwsza miłość”, „Warto kochać”, „Licencja na wychowanie” i „Świat według Kiepskich”. Była w nich postacią drugiego planu – ale bez niej te produkcje nie miałyby tego samego ciepła ani autentyczności.
Wnuk artystki, Aleksander Milwiw-Baron – muzyk, producent i juror „The Voice of Poland” – wielokrotnie wspominał, jak ogromny wpływ miała na niego babcia. Nie była tylko seniorką rodu. Była przewodniczką, wzorem, opowieścią o tym, że sztuka ma sens tylko wtedy, gdy wypływa z serca. Jej relacja z wnukiem była pełna dumy, wzajemnego zrozumienia i podziwu – pomostem między pokoleniami, które łączyła miłość do twórczości.
Jedną z najbliższych przyjaciółek aktorki była Krystyna Demska-Olbrychska. Ich znajomość trwała ponad pół wieku. Planowały kolejne spotkanie na 3 maja. Nie zdążyły. Wzruszające wspomnienie Krystyny to także głos pokolenia, które powoli odchodzi – eleganckiego, uważnego, głęboko osadzonego w wartościach i kulturze.
– Zmusić Marlenę do czegokolwiek było prawie niemożliwością. Zawsze wiedziała, czego chce. I szła swoją drogą – mówiła.
Ostatnie lata Marlena Milwiw-Baron spędziła w Domu Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie. Choć trafiła tam ciężko chora, po sepsie, którą wywołała awaria rozrusznika serca, zdołała się podnieść i znów zarażać otoczenie swoim spokojem, ironią i klasą.
– Miałam coś, z czego normalny człowiek nie wychodzi. A jednak jestem. Choć może właśnie dlatego, że jestem artystką – mówiła w wywiadzie.
Marlena Milwiw-Baron to nie tylko nazwisko w teatrze. To symbol. Żyła i pracowała z pokorą, a zarazem z wielką godnością. Odeszła cicho, tak jak żyła – nie potrzebując świateł jupiterów, by zostawić po sobie światło. Zostawiła role, wspomnienia, wartości. I serca tych, którzy mieli szczęście ją poznać – na scenie lub poza nią.