Nie wyjechałam z powodu dobrego życia, ale żeby zarobić pieniądze i pomóc moim córkom. Teraz są już dorosłe, ale ich ojciec postanowił żyć dla siebie i nie pomaga im finansowo. Kiedy obie wyszły za mąż, poszłam zarabiać pieniądze.

Warto powiedzieć, że moja najstarsza córka miała dużo szczęścia. Dobrze wyszła za mąż. Jej mąż zarabia przyzwoicie. Ma mieszkanie i samochód. Moja Marianka nawet nie chodzi do pracy dla pieniędzy.

Tymczasem moja najmłodsza córka Ania nie miała tyle szczęścia. Ma dobrego męża, mieszkają razem w domu teściowej. To duży dom, mieli własny pokój.

Jednak kuchnia była wspólna, więc teściowa zawsze mówiła mojej córce, jaką jest złą gospodynią. Sama mieszkałam z teściową, wiem, jak to jest. Dlatego postanowiłam, że muszę pomóc mojej najmłodszej córce.

Przez pierwsze pięć lat oszczędzałam każdy grosz. Pracowałam od rana do nocy, aby zaoszczędzić pieniądze. I zaoszczędziłam przyzwoitą kwotę.

Kiedy wróciłam, kupiłam mojej młodszej córce mieszkanie. W dobrej okolicy, blisko szkoły. Przez lata urodziło im się troje dzieci. Nie jest to oczywiście nowy budynek, ale dom nie jest stary.

Potem musieli wyremontować dom i odnowić meble. Tak więc przez około rok oddawałam wszystkie moje pieniądze, aby pomóc im się tam zadomowić.

Od tego czasu żyję w ten sposób: otrzymuję 800 euro, z czego 500 wysyłam prosto do mojej młodszej córki. Kolejne 50 wysyłam starszej córce, aby nie myślała, że matka o niej zapomniała. Reszta idzie dla mnie na życie.

I nie narzekam, nie. Po to właśnie pracuję. Jest tylko jedna rzecz, która mnie niepokoi. W dzieciństwie moje córeczki były nierozłączne i zawsze wspierały się nawzajem.

Jednak teraz przestały ze sobą rozmawiać. Kiedyś zapytałam Mariannę, jak tam Ania, a ona prychnęła, powiedziała "nie wiem, zadzwoń do niej i zapytaj".

Mieszkają w tym samym mieście, ale w ogóle się nie komunikują. Nie mogę zrozumieć, co się dzieje. Może zrobiłam coś nie tak?