Od chwili, gdy urodziłam moje dzieci, całe życie poświęciłam dla nich. Kiedy Michał i Zuzanna byli mali, zawsze dbałam, by mieli wszystko, czego potrzebowali – najlepsze ubrania, zabawki, dodatkowe zajęcia. Pracowałam na dwa etaty, byle tylko spełnić ich marzenia. Wierzyłam, że miłość i poświęcenie to wszystko, czego potrzeba, by wychować ich na dobrych, empatycznych ludzi.

Mój mąż zmarł, kiedy dzieci były jeszcze nastolatkami. To był najtrudniejszy okres w naszym życiu. Starałam się być dla nich i matką, i ojcem, robiąc wszystko, by nie odczuli braku. Wtedy ich potrzeby rosły – nowy telefon, kursy językowe, wycieczki szkolne. „Mamo, to ważne” – mówili, a ja zawsze znajdowałam sposób, by im to zapewnić.

Ale teraz, kiedy Michał i Zuzanna są już dorośli, zaczynam zastanawiać się, gdzie popełniłam błąd.

Zuzanna ma 28 lat, pracuje w korporacji i wynajmuje mieszkanie z przyjaciółką. Michał ma 25 lat i dopiero zaczyna swoją karierę. Oboje powinni być na tyle samodzielni, by radzić sobie sami. A jednak każda nasza rozmowa sprowadza się do jednego: pieniędzy.

„Mamo, muszę zapłacić za kurs doszkalający, ale moja wypłata nie wystarczy” – mówi Zuzanna, gdy dzwoni do mnie wieczorem.

„Mamo, mój samochód się zepsuł. Możesz mi pożyczyć na naprawę?” – pyta Michał, jakby to było oczywiste.

Na początku mówiłam sobie, że to normalne, że jako matka powinnam im pomagać. Ale z czasem zaczęłam zauważać, że ich prośby stają się coraz bardziej bezceremonialne. „Mamo, wyślesz mi pieniądze dzisiaj? Mam ważne plany na weekend” – mówi Zuzanna, nie pytając nawet, czy mogę sobie na to pozwolić.

Najgorszy moment nadszedł, kiedy Michał zaproponował, żebym sprzedała rodzinny dom. „Przecież i tak jest za duży dla ciebie” – powiedział. „Z pieniędzmi z domu moglibyśmy wszyscy żyć lepiej.”

Te słowa były jak cios. „Michał, to jest mój dom. Nasz dom. Jak możesz mnie o to prosić?” – zapytałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu.

„Mamo, to tylko propozycja” – odpowiedział obojętnie. „Przecież to dla nas wszystkich. Ty mogłabyś zamieszkać w mniejszym mieszkaniu, a my moglibyśmy wreszcie coś zbudować.”

Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę. Jak moje dzieci, które wychowałam z taką miłością, mogły tak mnie traktować? Czy naprawdę widzą we mnie tylko źródło pieniędzy?

Pewnego dnia, po kolejnej rozmowie z Zuzanną, w której po raz kolejny poprosiła o „drobny przelew”, postanowiłam powiedzieć „dość”.

„Zuzia, musimy porozmawiać” – powiedziałam, gdy przyszła na obiad. „Mam wrażenie, że widzicie we mnie tylko bankomat. Czy kiedykolwiek zastanowiliście się, jakie to dla mnie trudne?”

Zuzanna spojrzała na mnie zdziwiona. „Mamo, przecież to tylko pomoc. Ty zawsze mówiłaś, że rodzina powinna się wspierać.”

„To prawda” – odpowiedziałam. „Ale wsparcie to nie tylko pieniądze. Czuję, że nie doceniacie mnie jako matki, tylko jako kogoś, kto może was finansowo uratować. Czy naprawdę wychowałam was na takich ludzi?”

Zuzanna milczała przez chwilę, a potem powiedziała coś, co złamało mi serce. „Mamo, może sama jesteś sobie winna. Zawsze dawałaś nam wszystko, czego chcieliśmy. Jak mogliśmy nauczyć się inaczej?”

Po tych słowach zrozumiałam, że być może miała rację. Moje poświęcenie, choć wypływało z miłości, sprawiło, że moje dzieci nie potrafią być samodzielne. Dałam im wszystko, nie ucząc ich, że w życiu trzeba także coś od siebie dawać.

Dziś próbuję zmienić naszą relację. Powiedziałam im jasno, że nie mogę już być dla nich wsparciem finansowym, bo muszę zadbać o własną przyszłość. Spotkałam się z niezrozumieniem, a nawet gniewem. Ale wiem, że muszę być stanowcza.

Każdej nocy zadaję sobie pytanie: gdzie popełniłam błąd? Czy moja miłość była zbyt ślepa? Czy mogłam ich wychować inaczej? Odpowiedzi nie przychodzą łatwo, ale jedno wiem na pewno – czasem największą miłością jest nauczenie dzieci odpowiedzialności, nawet jeśli to oznacza, że przez chwilę będą na ciebie źli. Bo miłość to nie tylko dawanie – to także stawianie granic.