Codziennie rano siadam przy kuchennym stole, patrząc na telefon. Zawsze mam nadzieję, że usłyszę jego dzwonek, że na ekranie pojawi się imię któregoś z moich dzieci – Anny albo Marcina. Ale telefon milczy. Cisza, która mnie otacza, staje się coraz trudniejsza do zniesienia.


Całe życie poświęciłam moim dzieciom. Były moim światem, moim powodem do dumy i radości. Po śmierci ich ojca robiłam wszystko, by niczego im nie zabrakło. Pracowałam na dwa etaty, biegałam między szkołą a domem, piekąc ich ulubione ciasta na każdą uroczystość i pomagając przy odrabianiu lekcji do późnych godzin. Nigdy nie myślałam o sobie – moje potrzeby były zawsze na końcu.


Pamiętam, jak Anna, gdy miała pięć lat, obiecała mi, że zawsze będzie przy mnie. „Mamusiu, nigdy cię nie zostawię,” mówiła, wtulając się w moje ramiona. Marcin, mój młodszy syn, był równie czuły – zawsze chował się za mną, gdy potrzebował wsparcia. Byłam ich opoką, ich schronieniem. Wierzyłam, że nasza więź przetrwa wszystko.


Kiedy dorastali, starałam się być ich największym wsparciem. Pomagałam Annie w przygotowaniach do matury, siedziałam z nią po nocach, ucząc się razem z nią trudnych wzorów. Gdy Marcin postanowił wyjechać na studia do innego miasta, sprzedałam jedyny wartościowy pierścionek, jaki miałam, by opłacić jego pierwszy rok nauki. Nigdy nie żałowałam tych decyzji. Byłam pewna, że robię to dla naszej rodziny.


Ale teraz, gdy dzieci mają swoje życie, czuję, że zostałam zapomniana. Anna rzadko dzwoni – zawsze jest zajęta. Gdy próbuję się z nią skontaktować, słyszę tylko: „Mamo, oddzwonię później.” Czasem później oznacza kilka dni, czasem tygodni, a najczęściej wcale.


Marcin? Przeprowadził się za granicę. Ostatni raz widziałam go dwa lata temu, gdy przyjechał na kilka dni w wakacje. „Mam dużo pracy, mamo,” mówi, gdy pytam, kiedy znowu się zobaczymy. Rozumiem, że ma swoje obowiązki, ale czy jeden telefon raz na jakiś czas to zbyt wiele?


Ostatnie święta spędziłam sama. Przygotowałam barszcz, uszka, pierogi – wszystko to, co kiedyś robiliśmy razem. Myślałam, że może zadzwonią, może chociaż złożą mi życzenia. Anna wysłała mi wiadomość SMS: „Wesołych Świąt, mamo! Przepraszam, że nie mogę zadzwonić, ale mamy z chłopakami mnóstwo gości.” Marcin nawet tego nie zrobił. Patrzyłam na puste krzesła przy stole i czułam, jak coś we mnie umiera.


Czasem pytam siebie: Czy zrobiłam coś nie tak? Czy byłam zbyt wymagająca, czy może zbyt uległa? Dlaczego dzieci, którym poświęciłam całe swoje życie, nie mają czasu, by nawet zadzwonić?


Najbardziej boli mnie myśl, że dla nich stałam się tylko wspomnieniem, kimś, kto kiedyś był ważny, ale teraz jest na marginesie ich życia. Telefon, który kiedyś był łącznikiem między nami, teraz przypomina mi tylko o naszej oddalającej się relacji.


Codziennie siadam przy stole i patrzę na stary album ze zdjęciami. Widzę ich uśmiechnięte twarze, nasze wspólne chwile. Próbuję odnaleźć w tych obrazach odpowiedź na pytanie, które dręczy mnie każdego dnia: Czy oni jeszcze pamiętają, że jestem ich matką?


Chyba najbardziej przeraża mnie myśl, że pewnego dnia telefon przestanie być nadzieją, a stanie się tylko zimnym przedmiotem, który nigdy więcej nie zadzwoni. Wtedy naprawdę zostanę sama – w ciszy, która będzie mówiła więcej niż wszystkie ich nieodebrane połączenia.'