W kuchni pachnie piernikami. Piekę je, jak co roku, choć już coraz trudniej mi stać przy piecu. Ręce drżą, kręgosłup boli, ale serce podpowiada, że święta muszą być takie jak zawsze – ciepłe, pełne miłości. Zostało tylko dwa tygodnie do Wigilii. Zawsze lubiłam ten czas – dzieci wracały do domu, wnuki biegały po pokojach, śmiejąc się i wyczekując pierwszej gwiazdki. A teraz? Teraz siedzę przy kuchennym stole i wpatruję się w zegar, próbując zrozumieć to, co usłyszałam.
Kilka godzin temu przyszli wszyscy – córka z mężem, syn, nawet najmłodszy wnuk. Myślałam, że przyszli porozmawiać o planach na Wigilię, o tym, kto co przyniesie, jak podzielimy się przygotowaniami. Ale ich twarze były poważne, jakby nikt nie miał ochoty rozmawiać o świętach.
– Mamo, musimy porozmawiać – zaczęła córka, siadając naprzeciwko mnie.
– Oczywiście, kochanie. Coś się stało? – zapytałam, zaniepokojona jej tonem.
– Mamo, chodzi o ciebie – odezwał się syn. – O twoje zdrowie. O to, jak sobie radzisz.
Zamarłam. Czułam, że coś wisi w powietrzu, coś, co zaraz uderzy mnie jak piorun. Spojrzałam na nich, próbując odczytać z ich twarzy, o co chodzi.
– Doszliśmy do wniosku, że… że najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli zamieszkasz w domu opieki – powiedziała córka, patrząc na mnie z tym swoim sztucznym uśmiechem, jakby chciała, żebym uwierzyła, że to dla mojego dobra.
Dom opieki? Nie mogłam uwierzyć w to, co słyszę.
– Co? – zapytałam, choć głos mi się łamał. – Chcecie, żebym opuściła swój dom? Żeby… Żeby spędzić święta z obcymi ludźmi?
– Mamo, to nie tak – zaczęła córka. – Myślimy o twoim komforcie. Tam będziesz miała stałą opiekę, lekarzy na miejscu. Widzimy, jak trudno ci się poruszać, jak ciężko jest ci ogarnąć cały dom.
– Ale to jest mój dom! – przerwałam jej, podnosząc głos. – Dom, w którym wychowałam was, gdzie spędziliśmy każde święta, każdy ważny moment! Jak możecie mi to zrobić? Na dwa tygodnie przed Wigilią?
– Mamo, nie zrozum nas źle – próbował wtrącić syn. – To nie jest kara. To dla ciebie. Tam będziesz miała wszystko, czego potrzebujesz.
– A czego potrzebuję bardziej niż was? – spojrzałam na nich, a łzy zaczęły spływać mi po policzkach. – Czego potrzebuję bardziej niż swojej rodziny przy wigilijnym stole?
Zapadła cisza. Nikt nie miał odwagi spojrzeć mi w oczy. Wnuk bawił się telefonem, jakby nie rozumiał powagi sytuacji. Czułam, jak serce mi pęka. Przez lata starałam się być dla nich wszystkim – matką, przyjaciółką, opoką. A teraz? Teraz chcą mnie oddać, jakby ten dom, te wspomnienia, już nic nie znaczyły.
– To ma być wasz prezent na święta? Oddać mnie do domu opieki? – zapytałam cicho, ale moje słowa przebiły ciszę jak nóż.
Nie odpowiedzieli. Może nie wiedzieli, co powiedzieć, a może uznali, że odpowiedź już padła. Wstałam z trudem, ignorując ich spojrzenia.
– Idźcie już – powiedziałam, odwracając się do nich plecami. – Mam jeszcze pierniki do upieczenia.
Nie wiem, co zrobię. Nie wiem, czy jestem w stanie im wybaczyć. Ale wiem jedno – te święta już nigdy nie będą takie same.