Jak przychodziło do realnej pomocy, to szybko ich terminarze się wypełniały po brzegi. Nie chciały nawet popilnować dziecka przez kilka godzin.

Długo żyliśmy z mężem dla siebie i nie spieszyło nam się do posiadania dzieci. Musieliśmy stanąć mocno na nogach i cieszyć się choć trochę beztroskim życiem małżeńskim. Jednak nasi krewni nie podzielali naszego stanowiska.

- Wtedy będziesz starą kobietą, albo w ogóle nie będziesz mogła rodzić — biadoliła moja teściowa.

- Póki jesteśmy młodzi, miej dziecko, przynajmniej ci pomożemy. Kiedy będziesz stara, twoje zdrowie nie będzie takie, jak kiedyś — powiedziała moja matka.

Mój mąż i ja nie słuchaliśmy nikogo i robiliśmy wszystko po swojemu. Przez lata małżeństwa udało nam się zaciągnąć kredyt hipoteczny, zwiedzić świat i piąć się po szczeblach kariery.

A po sześciu latach zdecydowaliśmy się na dziecko — radość przyszłych babć była niewiarygodna. Gdy tylko dowiedziały się, że jestem w ciąży, natychmiast otoczyły mnie troską.

Kupowały mi witaminy, pomagały w domu i rozpieszczały w każdy możliwy sposób. Byłam trochę zirytowana, ale nic im nie powiedziałam.

Babcie tak ze sobą rywalizowały, że nasza córka miała dwa wózki, dwa łóżeczka i mnóstwo podobnych ubranek. Teściowa chciała wydawać się lepsza od mamy.

Musiałam się jakoś z tego wyplątać, żeby nie urazić żadnej z nich. Już w czasie ciąży decydowały, kto, którego dnia będzie chodził z wózkiem.

Zabawnie było na nie patrzeć, ale szkoda, że nie wiedziałam, jak to się skończy!

- Myślę, że dziecko zostanie nam odebrane zaraz po wypisie. Oddadzą ją, kiedy skończy 18 lat — śmiał się mój mąż.

Upór krewnych naprawdę nie miał granic, ale ich entuzjazm osłabł natychmiast po narodzinach wnuczki. Trzymały Agnieszkę w ramionach przed szpitalem położniczym i wróciły do domu.

Przez pierwsze miesiące przynajmniej czasami mnie odwiedzały, ale nie ingerowały w moje obowiązki związane z opieką nad dzieckiem, nie udzielały mi porad. Wkrótce jednak ich wizyty stały się bardzo rzadkie, podobnie jak telefony.

Potrafiły przyjść, wypić kawę i wyjść — nawet nie wzięły wnuczki na ręce. Kiedy moja córka skończyła rok, postanowiliśmy z mężem wybrać się do restauracji.

To była nasza rocznica i chcieliśmy ją jakoś uczcić. Spotkała nas jednak wpadka — żadna z babć nie zgodziła się zaopiekować naszą roczną córką przez kilka godzin.

Oczywiście rozumiem, że nie są nam nic winne, ale w takim razie, po co te wszystkie słowa i obietnice? Gdzie ten zapał i entuzjazm? Nie rozumiem, dlaczego zmieniły decyzję...

Nasza córka jest cicha i spokojna, nie mamy z nią żadnych problemów. Postanowiliśmy sami znaleźć sobie nianię, żeby nie musieć się więcej narzucać...

Tak skończył się zapał rywalizujących ze sobą babć.