Zdaję sobie sprawę, że wiele osób mnie osądzi, ale mam do tego pełne prawo. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, moja ukochana zapewniła mnie, że jej syn będzie mieszkał z jej rodzicami.

Zgodziłem się zabierać go do nas na wakacje i weekendy. Ja jednak chciałem mieć własne dzieci.

W tym roku jej syn poszedł do szkoły i żona przeniosła go do nas. Teściowa zażądała, żebyśmy go zabrali.

Powiedziała, że dziecko powinno wychowywać się z rodzicami, a nie z dziadkami. Ale dlaczego nikt mnie nie zapytał?

Tak, mieszkam na terytorium mojej żony, ale czy mam obowiązek kochać cudzego dzieciaka? On ma ojca, ja nie mam z tym nic wspólnego.

Cały czas się o to kłócimy. Moja żona spędza cały czas z synem, bo jest przyzwyczajona do wspólnych zabaw.

Zabiera go na kółka zainteresowań, prowadzi lekcje, a także angażuje mnie. Myślę, że robi to celowo, ale nie chcę zbliżać się do czyjegoś dziecka.

Mało tego, Irka powiedziała, że nie chce mieć jeszcze wspólnego dziecka, musi postawić na nogi własne. Żałuję, że wszedłem w ten związek na darmo i uwierzyłem żonie na słowo.

Chyba nie możemy stworzyć szczęśliwej rodziny. Powinienem poszukać samotnej dziewczyny bez dzieci, wtedy mamy większe szanse.