Tej wiosny nasza rodzina powiększyła się — urodził się nasz wspaniały chłopiec. Przed narodzinami dziecka mój mąż zachowywał się jak w okresie bukietu cukierków, zwłaszcza gdy zaszłam w ciążę.

W ogóle się nie wysilałam ani nie pracowałam w domu, sam zasugerował wcześniejsze odejście na urlop macierzyński, bo ciężko jest iść do pracy w szóstym miesiącu!

Roześmiałam się i odpowiedziałam, że nadal mogę biegać, ale nie wziął moich żartów poważnie i nadal nalegał, abym pozostałe miesiące była w domu i spędzała czas wyłącznie na dbaniu o siebie i dziecko.

Byłam dumna, że mój mąż tak o mnie dba, opowiadałam o tym wszystkim znajomym, a oni tylko mi zazdrościli i życzyli nam szczęścia.

Pewnie nie wszyscy życzyli szczęścia od serca, byli tacy, którzy po prostu zazdrościli, że Andrzej biega wokół mnie, jak z pypciem.

Problemy w naszym związku zaczęły się, gdy mój syn miał sześć miesięcy. Dokładnie to powiedział mój mąż na małej uroczystości rodzinnej.

Na początku nie zwróciłam uwagi na ten akcent, ale po kilku toastach wszystko stało się jasne, okazuje się, że Andrzej wyraził się w ten sposób, ponieważ zdecydował — czas, żebym poszła do pracy, nie ma co siedzieć w domu, trzeba spłacić kredyt hipoteczny, a on sam z trudem radzi sobie z obciążeniem finansowym.

Zdając sobie sprawę, że mój mąż nie żartuje, zdezorientowana zapytałam go, kto będzie z niemowlęciem i co będzie jadł, jeśli pójdę do pracy? Okazało się, że miał odpowiedź na wszystko:

- W czym problem? Babcie na zmianę będą pomagać, ja z mamą już pogadałem, ty ze swoją zdecydujesz i tyle.

A karmienie — tam pełno sklepów z odżywkami dla dzieci, gadu-gadu i gotowe, teraz wiele osób nie fiksuje się na mleku matki!

Więc mój małżonek już zdecydował wszystko za mnie, z kim będzie dziecko i co będzie jadło. Najbardziej zaskakujące jest to, że do niego z jakiegoś powodu nie dotarły najprostsze argumenty, że dziecko przynajmniej do dwóch lat powinno być z matką, a nie z babciami.

Że mleko matki nie zastąpi żadnej z najpiękniejszych mieszanek, że ja sama nie jestem jeszcze w formie, aby iść do pracy i wskoczyć w pełny rozwój w napiętym harmonogramie naszej firmy.

Mój mąż odpowiedział, że to nic wielkiego, wszystko samo się ułoży, jakby to było czyjeś dziecko, a nie jego syn.

Nigdy nie doszliśmy do wspólnego mianownika, teraz mamy w domu "zimną" wojnę, którą podsycają telefony od teściowej z pytaniem, kiedy pójdę do pracy.

Ona też z jakiegoś powodu uważa za normalne zostawianie dziecka pod opieką babć, chociaż sama siedziała z moim przyszłym mężem do trzeciego roku życia i dopiero wtedy zgodziła się oddać go do przedszkola, a sama poszła do pracy.

Nie wiem, co robić. Próbuję dotrzeć do mojego męża, przynajmniej do jego ojcowskich uczuć, ale jak dotąd nie udało mi się...