Nie sądziłam, że po tylu latach samotności moje serce jeszcze kiedyś tak zadrży. Spotkałam go przypadkiem – na spacerze w parku. Uśmiechnął się, zapytał, czy może mi towarzyszyć. Od tamtego dnia codziennie czekałam na nasze spotkania. Rozmawialiśmy godzinami, śmialiśmy się, odkrywałam w sobie dziewczynę, którą byłam kiedyś, dawno temu.
Czułam, że żyję. Kupowałam nową sukienkę, malowałam usta, czekałam na telefon. Po raz pierwszy od wielu lat przestałam się czuć „tylko babcią” czy „starszą panią”. Znowu byłam kobietą.
Ale kiedy powiedziałam dzieciom o tej znajomości, ich twarze stężały.
– Mamo, nie kompromituj się – usłyszałam od syna.
– On na pewno chce tylko twoich pieniędzy – dodała córka.
Tłumaczyłam, że nie chodzi o żadne pieniądze, tylko o czułość, o to, że ktoś pyta, jak się czuję, i trzyma mnie za rękę. Ale oni nie chcieli słuchać. Zaczęli mnie odwiedzać coraz rzadziej, a kiedy w końcu stanęłam w drzwiach z nim u boku – odwrócili się, jakby nie chcieli mnie znać.
Od tamtej pory serce mam rozdarte na pół. Z jednej strony czuję się szczęśliwa, bo ktoś daje mi ciepło, którego brakowało mi całe lata. Z drugiej – moje własne dzieci patrzą na mnie jak na obcą. Nie rozumieją, że samotność boli bardziej niż choroba czy bieda.
Dziś siedzę wieczorami i pytam samą siebie: czy lepiej żyć w samotności, żeby mieć dzieci obok, czy pozwolić sobie na miłość, wiedząc, że przez to straciłam rodzinę?