Publiczność śmiała się, zanim jeszcze zdążyła coś powiedzieć — tak silna była jej charyzma, tak niezapomniany styl. Ale w ostatnich miesiącach życia kabaretowa mistrzyni milczała. Za kulisami toczyła bój, którego większość z nas nie znała. Dziś wiemy już, że jej śmierć nie była nagła. Była cichym zmaganiem z nieuchronnym.

Diagnoza pojawiła się niespodziewanie. Nowotwór mózgu – tak brutalny w swej bezpośredniości. Beata Harasimowicz, przyjaciółka Kołaczkowskiej i reżyserka widowisk kabaretowych, wspomina moment, gdy wszystko się zmieniło: „Bardzo szybko trafiła do szpitala i znalazła się pod bardzo dobrą opieką. Zrobiono wszystko, co było możliwe”. Ale medycyna, nawet najlepsza, nie zawsze wystarcza. Był kwiecień, gdy artystka zniknęła ze sceny, a publiczne występy odwołano aż do końca sierpnia.

Nie było dramatycznych oświadczeń. Nie było medialnych kampanii. Tylko cisza — może pierwszy raz w jej artystycznym życiu tak głęboka.

Choć dla milionów była królową śmiechu, w życiu prywatnym Joanna Kołaczkowska nie zawsze miała powody do radości. W wywiadach mówiła o depresji, o zmęczeniu, o lęku przed śmiercią. A jednak — nie przestała tworzyć. Nie przestała dawać innym tego, czego sama często nie miała: spokoju i śmiechu.

Po jej odejściu, Kabaret Hrabi opublikował poruszające słowa: „Wyczerpaliśmy wszystkie dostępne formy leczenia. Wierzyliśmy w cud. Cud nie nastąpił”.

To był wpis nie tylko o stracie, ale i o nadziei, która nie gaśnie nawet wtedy, gdy już nic nie można zrobić.

Kołaczkowska była głosem pokolenia. Nie głosem buntowniczym, ale tym ciepłym, ironicznie melancholijnym, który rozbrajał śmiesznością najpoważniejsze sprawy. Potrafiła rozebrać ludzką naturę na czynniki pierwsze — i złożyć ją z powrotem w coś znacznie piękniejszego.

– Jej odejście to wielka strata dla polskiej kultury – napisał minister Kosiniak-Kamysz.

Premier Donald Tusk dodał: „Potrafiliśmy dzięki Niej śmiać się z samych siebie. Nawet politycy”. Rzadko kiedy śmierć artysty dotyka wszystkich tak głęboko.

Wciąż trudno uwierzyć, że kobieta o takim talencie była tak skromna. Do końca onieśmielona, nieśmiała wobec własnych sukcesów. Być może dlatego tak mocno działała na innych — nie kreowała się na gwiazdę, ale była światłem, które ogrzewało każdego.

Jej śmierć zostawia pustkę, której nie zapełni żaden żart. Ale zostawia też coś więcej — lekcję czułości, pokory i siły ducha. I pamięć o kobiecie, która nawet walcząc z nieuleczalną chorobą, nie przestała być sobą.

Joanna Kołaczkowska odeszła. Ale echo jej śmiechu zostanie z nami na zawsze.