Joanna Kołaczkowska – aktorka, artystka, mistrzyni śmiechu – zostawiła po sobie pustkę, której nie da się wypełnić. Choć większość znała ją jako gwiazdę kabaretu Hrabi, dopiero teraz, po jej odejściu, wielu z nas zaczyna dostrzegać, jak głęboko sięgała jej wrażliwość. Wywiad, którego udzieliła Marzenie Rogalskiej zaledwie kilka miesięcy przed śmiercią, brzmi dziś jak ciche, ale niezwykle szczere pożegnanie.

W rozmowie z Marzeną Rogalską Joanna opowiadała o życiu z dystansem, ironią, ale też niezwykłą czułością. Zadziwiające, że kobieta, która wywoływała salwy śmiechu w salach pełnych ludzi, nosiła w sobie tyle niepewności i pytań bez odpowiedzi. Nie była gwiazdą z okładek. Była kobietą, która kochała ciszę, książki, rozmowy o rzeczach ważnych i niewygodnych.

– Nie wiem, czy miłość naprawdę istnieje – powiedziała spokojnie, niemal szeptem. Nie szukała sensacji. Szukała prawdy. W tej jednej wypowiedzi było więcej prawdziwego człowieczeństwa niż w niejednym wyreżyserowanym wywiadzie.

Joanna mówiła o dzieciństwie bez lukru. Bez braw, bez ciepłych słów. – Dorastaliśmy, jakby pod kamieniem – żartowała, ale w tym śmiechu czuć było cienką warstwę smutku. Nie była osobą, która oczekiwała współczucia. Ale była osobą, która rozumiała, że każde pokolenie dźwiga własne brzemię. Ona swoje przemieniła w sztukę – w formę, która uzdrawiała nie tylko ją, ale i nas.

Skromność Joanny była wręcz rozbrajająca. Gdy dziennikarka wymieniała jej talenty, Kołaczkowska niemal się wzdrygała. – Nie jestem wokalistką – śmiała się. – To tylko performance. Ale to właśnie w tych drobnych gestach, w tym „tylko”, ukrywała się jej wielkość. Jej talent nie krzyczał. On mówił cicho, ale za to do każdego z nas.

Joanna Kołaczkowska zmarła po cichej walce z nowotworem, otoczona bliskimi. Ale jej ostatnie publiczne słowa nie były o chorobie. Były o rzeczach, które zostają z nami, kiedy już wszystko inne znika: o samotności, o niepewności, o próbie zrozumienia świata. Nie dała recepty. Nie próbowała być guru. Była człowiekiem – pełnym wątpliwości, ale też pełnym czułości.

Po jej śmierci Marzena Rogalska napisała: Byłaś objawieniem, fenomenem, a przy tym bezbronną wobec tego, jak bardzo ludzie Cię kochali. I być może właśnie dlatego ją kochaliśmy – bo nigdy nie udawała, że zna odpowiedzi. Bo jej pytania były również naszymi.

Joanna odeszła, ale zostawiła coś, czego nie da się wymazać: sposób patrzenia na życie, który – choć pozornie lekki – sięgał głęboko. Dziś, kiedy jej głos już zamilkł, słyszymy go wyraźniej niż kiedykolwiek.

I zostaje z nami jedno, ostatnie pytanie, którego nie trzeba już zadawać na głos:

– A jeśli miłość to właśnie to, co po niej zostaje?