Jej odejście to bolesna rana dla świata sztuki i rzeszy wiernych fanów. Wiadomość o śmierci artystki przekazał Kabaret Hrabi, z którym była związana przez ponad 20 lat.

„Wierzyliśmy w cud. On nie nastąpił”

Te słowa, opublikowane przez zespół Hrabi w nocy z 17 lipca, niosą ze sobą niewyobrażalny ciężar. Joanna zmagała się z jednym z najbardziej agresywnych rodzajów nowotworu. Walczyła do końca – z godnością, siłą i nadzieją, której nie traciła nawet w najtrudniejszych chwilach.

– „Wyczerpaliśmy wszystkie dostępne formy leczenia” – napisali jej przyjaciele ze sceny. – „Zostawiła po sobie ogromną wyrwę, której niczym nie da się zapełnić.”

Kariera Joanny Kołaczkowskiej rozpoczęła się pod koniec lat 80., ale to jej rola w kabarecie Potem, a później współtworzenie Kabaretu Hrabi, uczyniły ją jedną z najważniejszych postaci współczesnej sceny kabaretowej. Jej występy były nie tylko inteligentne i śmieszne, ale przede wszystkim niosły autentyczność, wrażliwość i artystyczną głębię.

Była nie tylko aktorką – była emocją. Potrafiła w jednej chwili rozśmieszyć do łez i wzruszyć do głębi. Jej role w skeczach i monologach stały się kultowe. Jej twarz – rozpoznawalna wszędzie. A jej sposób bycia – ciepły, autentyczny i skromny – czynił z niej nie tylko wybitną artystkę, ale też osobę, którą ludzie po prostu kochali.

W oświadczeniu po jej śmierci członkowie kabaretu napisali jasno: – „Każdy z nas jest ważny, ale Aśka była sercem tej czwórki.” Bez niej zespół zawiesza działalność. To zrozumiałe – trudno wyobrazić sobie Hrabi bez głosu Joanny, bez jej spojrzenia, bez tej magii, którą wnosiła na scenę.

Jej odejście to nie tylko koniec pewnego rozdziału w polskim kabarecie. To jakby zgasło światło w miejscu, które przez dekady rozświetlała swoją obecnością.

Choć jej głos już nie zabrzmi ze sceny, jej postać pozostanie żywa we wspomnieniach, nagraniach i przede wszystkim w sercach tych, których przez lata rozśmieszała i poruszała. Joanna Kołaczkowska była nie do podrobienia. Miała dar. I była darem.

Dziś żegnamy ją z ogromnym smutkiem, ale też z wdzięcznością. Za wszystko. Za każdą puentę, za każdą piosenkę, za każdą rolę. Za to, że była – i zostaje – ikoną, której nie da się zastąpić.