Strzały, które padły w piątkowe popołudnie, zakończyły życie dwóch młodych ludzi i ciężko raniły kobietę. Przez pięć dni trwała obława na sprawcę – 57-letniego Tadeusza Dudę, który ostatecznie odebrał sobie życie. Jednak kiedy kurz opadł, pytania pozostały. Co działo się wcześniej? I czy tej tragedii naprawdę nie dało się przewidzieć?
Pan Feliks, teść sprawcy, mówi dziś wprost: „On miał sprawy o znęcanie. Moja córka była zastraszana”. Choć ich domy dzieliła tylko droga, przez osiem lat nie mógł wejść do mieszkania swojej córki. „Był dziwny. Zamknął się na wszystkich. Odsunął córkę od rodziny” – wspomina z goryczą.
Ten obraz nie jest wyjątkowy. W wielu domach przemoc nie ma twarzy bandyty – ma twarz ojca rodziny, sąsiada, członka wspólnoty. Bywa przemilczana latami, a bliscy rezygnują z interwencji, by „był spokój”. Tak było i tutaj. Zaniechanie okazało się tragiczne w skutkach.
79-letni pan Feliks mówi o cudzie. „Przyłożył mi lufę do głowy. Krzyczał. Nie zdążył strzelić, bo broń się zacięła. Błagałem go o życie”. Jego żona, Elżbieta, nie miała tyle szczęścia. Ukryta za drzwiami została postrzelona w brzuch.
Przez pięć dni rodzina trwała w stanie zawieszenia – pomiędzy rozpaczą a strachem. Policja przeczesywała okoliczne lasy, a wieś żyła w napięciu. Ciało Tadeusza Dudy odnaleziono niedaleko miejsca, gdzie ukrywał się przez kilka dni. Samobójstwo nie zakończyło jednak tej historii.
Szczegóły zbrodni wstrząsają. Ofiara – Justyna, córka sprawcy – miała na rękach swoją kilkuletnią córeczkę, kiedy padł śmiertelny strzał. „Trzymała Polusię, kiedy on celował” – mówi ze ściśniętym gardłem dziadek dziewczynki. Zięć Dudy również nie miał szans na ratunek.
Przemoc przybrała formę brutalnej egzekucji. Nie był to czyn afektywny – to był plan. Teściowa, córka, zięć. Jeden po drugim. W ciszy wsi, która jeszcze niedawno była miejscem codziennego życia, rozegrał się osobisty kataklizm.
Elżbieta Talarczyk po kilku dniach odzyskała przytomność. Jak podkreślają lekarze, rokowania są ostrożnie optymistyczne. Ale dla jej męża – i całej społeczności – nic nie będzie już takie samo.
„Nie chcę, żeby on leżał w jednym grobie z moją wnuczką. Nie ma takiej opcji” – mówi zdecydowanie pan Feliks. W rodzinie nie ma już miejsca na wybaczenie.
Choć policja zakończyła poszukiwania, sprawa nie jest zamknięta. Śledczy badają, czy ktoś pomagał Tadeuszowi Dudzie w ucieczce, czy miał dostęp do informacji, jedzenia, schronienia. Nowe postępowanie ma ustalić szczegóły jego działań przez pięć dni ukrywania się w lesie.
Jednocześnie tragedia w Starej Wsi staje się cichym, ale mocnym sygnałem: przemoc domowa to nie sprawa prywatna. To problem społeczny, który – jeśli zostanie przemilczany – może wybuchnąć z niszczycielską siłą.