30 kwietnia rodzina Tomasza Jakubiaka opublikowała wiadomość, której nikt nie chciał czytać: kucharz, juror „MasterChefa”, autor książek i niestrudzony ambasador polskich smaków – nie żyje. Miał 41 lat. Jego ostatni rok życia był walką, która poruszyła tysiące serc i pokazała, jak wielką siłą może być społeczna solidarność.

We wrześniu ubiegłego roku, w porannym programie „Dzień Dobry TVN”, Tomasz pojawił się odmieniony. Wychudzony, poważniejszy niż zwykle, ale nadal z tym samym ciepłem w oczach. To wtedy – podczas rozmowy z Dorotą Wellman – opowiedział o chorobie, którą przez długi czas ukrywał nawet przed najbliższymi.

– Było mi wstyd, jak dziecku. Nie chciałem ich martwić – powiedział o chwili, gdy usłyszał diagnozę rzadkiego nowotworu jelita cienkiego i dwunastnicy.

To wyznanie wstrząsnęło Polską. Człowiek, który przez lata dzielił się z widzami radością życia, sam zmagał się z bólem, którego nie sposób opisać. I to właśnie ten ból stał się symbolem jego walki.

– Guz kości… to tak, jakby ktoś wwiercał się w twoje ciało. Musieli mnie przypinać pasami do łóżka. Nie da się tego znieść bez łez – mówił otwarcie, bez patosu, ale i bez fałszywej nadziei.

Tomasz nie prosił o litość. Zamiast tego inspirował. Pomimo wyniszczającej terapii, przez cały czas pozostawał w kontakcie z fanami – w mediach społecznościowych dzielił się nie tylko kolejnymi etapami leczenia, ale też refleksjami, czasem żartem, czasem zdjęciem z synkiem. Był obecny. Był prawdziwy.

Społeczeństwo odpowiedziało z niespotykaną siłą. Zbiórki na leczenie w izraelskiej klinice przyniosły setki tysięcy złotych. Kucharze, celebryci, zwykli widzowie – wszyscy stanęli murem. Dla wielu był nie tylko ulubieńcem z telewizji, ale symbolem odwagi i szczerości.

Po kilku miesiącach Tomasz wrócił z Izraela do Polski, by jeszcze przez chwilę być z rodziną. Niestety, stan jego zdrowia szybko się pogorszył. Gdy w płucach zaczęła gromadzić się woda, nie było już mowy o locie samolotem. Karetką przetransportowano go do kliniki w Atenach – tam spędził ostatnie tygodnie życia, w otoczeniu żony Anastazji i ich czteroletniego syna.

Rodzina pożegnała go we wzruszającym wpisie na Instagramie:

„Jego serce biło dla innych – w domu, przy stole, w codzienności. Jego odejście zostawiło pustkę, której nie da się opisać słowami.”

Dziś nie ma już Tomasza Jakubiaka. Ale jest pamięć. Jest wdzięczność. I jest pewność, że zostawił po sobie więcej niż przepisy kulinarne – zostawił opowieść o człowieczeństwie, która nie zniknie z pamięci tych, którzy choć raz go usłyszeli.