Że będę patrzeć, jak mój własny brat pakuje rzeczy naszego ojca, mówiąc, że „to dla jego dobra”.

Ale widziałam coś innego.

Chciwość.

Żądza przejęcia naszego domu.

A ojciec?

Siedział na kanapie, patrząc na nas pustym wzrokiem. Jakby już nie miał siły walczyć.

— Nie możesz go tak po prostu wyrzucić! — krzyknęłam.

Brat tylko wzruszył ramionami.

— Przestań dramatyzować. To najlepsza opcja dla wszystkich.

Dla wszystkich?

Nie.

Dla niego.

Ojciec zawsze był silnym człowiekiem.

To on budował ten dom własnymi rękami.

To w tym domu spędziliśmy dzieciństwo, święta, trudne chwile po śmierci mamy.

A teraz miał zostać wyrzucony jak niepotrzebny mebel.

— Opieka nad nim jest coraz trudniejsza — dodał brat. — Nie możemy całego życia podporządkować staremu człowiekowi.

„Staremu człowiekowi.”

Nie „naszemu ojcu”.

Nie „człowiekowi, który poświęcił wszystko, żebyśmy mieli gdzie mieszkać”.

Tylko „staremu człowiekowi”.

— A tak naprawdę chcesz tylko tego mieszkania — powiedziałam cicho.

Brat spojrzał na mnie z udawaną złością.

— Bzdura.

Ale w jego oczach zobaczyłam prawdę.

Zbyt długo czekał.

Zbyt długo planował.

Ojciec był dla niego tylko przeszkodą.

Kiedy przyjechała karetka, która miała zabrać ojca do domu opieki, coś w nim pękło.

— Nie chcę tam jechać — wyszeptał.

Był słaby.

Ale w jego oczach zobaczyłam strach.

Spojrzałam na brata.

On tego nie widział.

Bo nie chciał widzieć.

— To będzie dla ciebie lepsze, tato — rzucił bez emocji.

I wtedy podjęłam decyzję.

— Nie pojedzie nigdzie.

— Co?

— Jeśli dla ciebie to problem, to się wyprowadź.

Brat zaśmiał się kpiąco.

— A niby dokąd?

— Gdziekolwiek. Bo to mieszkanie nie jest twoje.

Tego dnia ojciec został.

A brat odszedł.

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś do nas wróci.

Ale wiem jedno.

Dom to nie tylko mury.

Dom to ludzie.

A ja nie pozwoliłam, by został opuszczony przez własne dzieci.