Sięgnęłam po sweter. Był ciepły, miękki, w kolorze, który zawsze lubiłam.

— Po co ci to? — usłyszałam jego zimny głos za plecami.

Spojrzałam na niego niepewnie.

— Mój jest już stary…

— I co z tego? Przecież masz, w czym chodzić.

Zacisnęłam usta.

Miałam. Ale czy to znaczy, że nic mi się nie należy?

Nie wiem, kiedy to się zaczęło.

Na początku było niewinnie.

— Nie kupuj tego, mamy inne wydatki.

— Poczekaj do przeceny.

— Masz już podobne.

Z czasem przestałam nawet prosić.

Bo zawsze było „nie”.

Mąż zarabiał dobrze.

Jego telefon kosztował więcej niż wszystkie moje ubrania razem wzięte.

Ale gdy ja chciałam coś dla siebie, nagle byliśmy biedni.

— Po co ci nowe buty? Masz dwie pary.

— Perfumy? Przecież jeszcze są resztki w starej butelce.

— Sukienka? I tak nigdzie nie wychodzisz.

Wstydziłam się pokazywać wśród ludzi.

Moje rzeczy były stare, znoszone, sprane.

Patrzyłam na kobiety w zadbanych ubraniach i zastanawiałam się, czy one też muszą się tłumaczyć ze swoich zakupów.

A potem przyszło coś gorszego.

Zepsuła mi się torebka.

Zwykła, codzienna, po latach używania.

— Muszę kupić nową — powiedziałam ostrożnie.

Mąż spojrzał na mnie z irytacją.

— A co ci się w tej nie podoba?

— Jest stara, przetarta, rączka się urwała.

— To ją zszyj.

— Nie da się.

— Nie przesadzaj.

Czułam, jak zalewa mnie fala upokorzenia.

Zszyj?

Czy ja naprawdę byłam tego warta?

Tamtego dnia przestałam prosić.

Zaczęłam kupować rzeczy w tajemnicy.

Tanie, z promocji, ukrywane w szafie.

A kiedy mąż odkrył paragon…

— Czy ty nie rozumiesz, że marnujesz pieniądze?! — krzyczał.

Marnuję?

To ja nie zasługiwałam nawet na nową torebkę?

Dziś znów stoję w sklepie.

Patrzę na ten sweter i czuję się jak złodziejka.

— Odłóż to — mówi mąż.

Przez chwilę nie ruszam się z miejsca.

A potem… kupuję go mimo wszystko.

Mąż wychodzi, trzaskając drzwiami.

A ja po raz pierwszy od lat czuję się wolna.