— Mamo, to tylko na chwilę — uspokajał mnie Marek, kiedy dowiedziałam się, że jego matka wprowadza się do nas. — Potrzebuje trochę odpoczynku, wiesz, jak bardzo jej się przyda wsparcie.

Nie chciałam robić problemów.

Więc się zgodziłam.

Nie wiedziałam, że popełniłam największy błąd w moim życiu.

Pierwszego dnia przejęła kuchnię.

— Och, kochanie, w twojej lodówce nie ma nic zdrowego! Jak ty karmisz mojego syna? — zapytała z udawanym uśmiechem, otwierając drzwiczki lodówki.

Drugiego dnia zaczęła „porządkować” nasze mieszkanie.

— Tak nie może być. W twoim wieku kobieta powinna dbać o dom, nie o głupoty.

Trzeciego dnia mówiła już o naszym mieszkaniu.

— Mareczku, może warto przemalować ściany? Te kolory są takie… depresyjne.

A po tygodniu zaczęła rządzić.

— Kochanie, twoja matka chyba już odpoczęła. Może czas, żeby wróciła do siebie? — próbowałam porozmawiać z Markiem.

Spojrzał na mnie, jakbym mówiła coś niewłaściwego.

— Co ty mówisz? Przecież nigdzie się nie spieszy.

— Marek… miała zostać kilka tygodni, minęły trzy miesiące.

— Przecież nic ci nie robi.

Tylko że ona robiła wszystko.

Decydowała, co gotuję.

Mówiła Markowi, co powinien nosić.

Krytykowała każdy mój ruch.

I próbowała mnie wygryźć z mojego własnego życia.

— Może ja powinnam tu zamieszkać na stałe? — rzuciła pewnego dnia przy obiedzie, spoglądając na mnie z uśmiechem.

Marek się zaśmiał.

— Mamo, nie przesadzaj…

Ale potem dodał:

— Ale wiesz, to nie jest taki zły pomysł.

Wtedy zrozumiałam.

Ona nigdy nie miała wyjść.

Minął rok.

Ona tu była.

Ja byłam coraz bardziej niewidzialna.

Aż w końcu pewnego dnia spakowałam walizkę.

Marek spojrzał na mnie zdezorientowany.

— Co robisz?

— Wyprowadzam się.

— Ale…

— Bo widzisz, Marek — spojrzałam mu w oczy. — Ja miałam być twoją żoną. A stałam się intruzem w jej domu.

Nie odpowiedział.

Bo wiedział, że miałam rację.

A ja wiedziałam jedno.

Jeśli miał wybierać między mną a nią…

Już dawno mnie stracił.