Pamiętam ten poranek jak przez mgłę.
— Wychodzę do sklepu, kochanie. Chcesz coś jeszcze? — zapytał, zakładając kurtkę.
— Nie, tylko ten chleb — odpowiedziałam, zajęta składaniem prania.
Uśmiechnął się lekko, jakby chciał coś dodać, ale nie zdążył. Zamknął drzwi i zniknął.
Nie było w tym nic niezwykłego. A jednak nigdy nie wrócił.
Najpierw była panika. Telefony, najpierw do niego, potem do szpitali, policji. Nikt nic nie wiedział.
Potem przyszedł strach. Może miał wypadek? Może ktoś go napadł? Może leży gdzieś ranny i czeka, aż go znajdę?
A potem przyszło coś jeszcze gorszego.
Cisza.
Dni zamieniały się w tygodnie, tygodnie w miesiące. Policja rozkładała ręce, znajomi przestali dzwonić, życie toczyło się dalej – ale bez niego.
I ja też jakoś musiałam iść naprzód.
Do dnia, w którym go zobaczyłam.
Było ciepłe, letnie popołudnie. Spacerowałam po parku, starając się nie myśleć o tym, jak bardzo zmieniło się moje życie. A potem go dostrzegłam.
Siedział na ławce, uśmiechnięty, szczęśliwy.
Z inną kobietą.
Młodszą. Piękną.
Trzymał ją za rękę, szeptał jej coś do ucha, a ona śmiała się lekko, opierając głowę na jego ramieniu.
Świat zawirował mi przed oczami.
Podchodziłam do niego powoli, jak w transie. Nie zauważył mnie od razu.
Ale kiedy nasze oczy się spotkały, jego uśmiech zniknął.
— Michał… — wyszeptałam.
Pobladł.
Kobieta spojrzała na mnie zdezorientowana.
— Kto to? — zapytała, ściskając jego dłoń.
Patrzył na mnie, a ja widziałam w jego oczach lęk.
Lęk, bo wiedział, że prawda w końcu go dogoniła.
— To moja… znajoma — powiedział cicho.
Serce mi pękło.
— Znajoma? — powtórzyłam z niedowierzaniem. — Byłam twoją żoną!
Kobieta gwałtownie się odsunęła.
— Żoną?
Nie słuchałam już ich rozmowy.
Nie czekałam na wyjaśnienia.
Obróciłam się i odeszłam.
A on nawet nie próbował mnie zatrzymać.