Całe życie poświęciłam swoim dzieciom. Byli moim światem, moim sensem istnienia. Odkąd się urodzili, robiłam wszystko, by niczego im nie brakowało – pracowałam na dwa etaty, odkładałam własne marzenia na później, zawsze byłam gotowa oddać im wszystko, co miałam.
Bo przecież matka tak właśnie robi, prawda?
Nigdy nie przyszło mi do głowy, że przyjdzie dzień, w którym to ja stanę się dla nich problemem.
Zaczęło się powoli, niemal niezauważalnie.
Najpierw telefony – coraz rzadsze, coraz krótsze.
„Mamo, teraz nie mogę rozmawiać.”
„Mamo, jestem zajęta, oddzwonię.”
„Mamo, przecież dopiero co się widzieliśmy.”
Nie oddzwaniali. A wizyty? Były coraz rzadsze.
Gdy zaczęłam mieć problemy zdrowotne, myślałam, że będą przy mnie, tak jak ja byłam przy nich przez całe życie.
Ale kiedy powiedziałam córce, że czasem trudno mi samej zrobić zakupy, westchnęła.
„Mamo, a może powinnaś pomyśleć o jakiejś opiekunce?”
Opiekunce.
Przecież ja miałam dzieci.
„Nie mogłabyś mi pomóc?” – zapytałam cicho.
Spojrzała na mnie z irytacją.
„Mamo, mam swoją rodzinę, swoje życie. Nie mogę być u ciebie codziennie.”
Nie chciałam, żeby była codziennie. Chciałam tylko, żeby mnie nie traktowała jak problem.
A potem przyszła rozmowa, która złamała mi serce.
Syn odwiedził mnie po dłuższej przerwie.
„Mamo, rozmawialiśmy z Anią…” – zaczął, nerwowo pocierając dłonie. „Myśleliśmy, że może byłoby ci lepiej w domu opieki.”
W domu opieki.
Nie w ich domu. Nie tam, gdzie mogłabym być częścią rodziny. Tylko w miejscu, gdzie można mnie zostawić i nie myśleć o mnie więcej.
„Mamo, tam będziesz miała ludzi, którzy się tobą zajmą” – dodał, gdy nie odpowiedziałam.
„Ale ja mam was” – wyszeptałam.
Wtedy po raz pierwszy poczułam, że dla nich już nic nie znaczę.
Byłam matką, która wychowała ich z miłością. A teraz stałam się ciężarem, którego trzeba się pozbyć.
Siedzę sama w pustym domu i pytam siebie:
Czy naprawdę na to zasłużyłam?