Całe życie poświęciłam dla moich dzieci. Zawsze chciałam, żeby miały wszystko, czego ja nigdy nie miałam. Pracowałam ciężko, oszczędzałam każdy grosz i w końcu udało mi się kupić dom, nasz wspólny azyl. Zawsze marzyłam, że będziemy tam żyć razem, że dzieci dorosną, założą rodziny, a ja będę cieszyć się towarzystwem wnuków. Myślałam, że zabezpieczenie ich przyszłości to najlepsze, co mogę dla nich zrobić.
Kilka lat temu, pod wpływem rozmów i ich namów, przepisałam mieszkanie na syna i córkę. Uwierzyłam w ich słowa, że przecież to dla dobra rodziny, że lepiej, jeśli formalnie będą właścicielami. "Mama, to tylko dokumenty. Dom i tak zawsze będzie twój" – tak mi mówili. Zaufałam im, w końcu to moje dzieci.
Jednak zaraz po podpisaniu papierów wszystko się zmieniło. Już nie byłam tą samą matką, którą szanowali. Zaczęły się docinki, wymówki, coraz rzadsze odwiedziny. Coraz bardziej zaczęłam czuć się jak intruz we własnym domu. Pewnego dnia usłyszałam najgorsze słowa, jakich nigdy nie chciałam usłyszeć. "Mamo, musisz się wyprowadzić. My teraz potrzebujemy tego miejsca, a ty jesteś już tylko ciężarem."
Byłam w szoku, serce biło mi tak mocno, że nie mogłam oddychać. Przez łzy próbowałam ich zrozumieć, błagać o wyjaśnienia, ale patrzyli na mnie obojętnie. Stałam przed drzwiami domu, który kiedyś był moim azylem, a teraz stał się miejscem, gdzie nie byłam mile widziana. Moje własne dzieci mnie wyrzuciły. Przepisałam na nich wszystko, a oni odpłacili mi niewdzięcznością.
Zostałam sama, bez dachu nad głową, bez rodziny, która jeszcze niedawno była dla mnie wszystkim. Wciąż nie mogę zrozumieć, jak mogło do tego dojść. Jak moje dzieci, które wychowałam z miłością, mogły mnie tak okrutnie zdradzić?