Mój syn i synowa kilka lat temu podjęli decyzję o wyjeździe za granicę. Miało to być na chwilę, żeby dorobić się lepszego życia, żeby zacząć od nowa w innym kraju. Początkowo byłam pełna nadziei i wspierałam ich, jak mogłam. Obiecali, że wrócą za dwa lata, maksymalnie trzy, kiedy sytuacja się ustabilizuje.


Aby pomóc im spełnić marzenia, zgodziłam się wziąć kredyt na mieszkanie, które oni mieli spłacać z zarobków z zagranicy. Wszystko było uzgodnione. Na początku pieniądze wpływały regularnie, a ja myślałam, że ich życie idzie w dobrym kierunku.


Z biegiem czasu zaczęło się jednak coś zmieniać. Razem z synową zaczęli wspominać, że coraz trudniej im odłożyć pieniądze na spłatę kredytu, że życie za granicą jest droższe, niż się spodziewali. Rozumiałam to, więc starałam się im pomagać. Początkowo płaciłam kilka rat kredytu, myśląc, że to tymczasowe. Wierzyłam, że to kwestia czasu, aż ich sytuacja się poprawi.


Jednak minęły już cztery lata. Mój syn i jego żona osiedlili się na stałe, mają dobre prace, ale pieniądze na spłatę kredytu przestały wpływać. W każdej rozmowie słyszę, że za granicą jest lepiej, że im tam dobrze. A ja zostałam sama w Polsce. Codziennie muszę mierzyć się z ciężarem kredytu, który nie jest moim. Mam już swoje lata, siły coraz mniej, a oni zdają się nie rozumieć, jak bardzo mnie to wszystko obciąża.


Mój dom jest pusty, a ja czuję, jakby moje życie traciło sens. Każdego dnia spłacam ich marzenie, które zamieniło się w mój koszmar.