Zaproponowałam swojej teściowej, żeby w końcu poszła do pracy. Miała 55 lat, była pełna energii, a jednak od lat nie pracowała. Zamiast tego codziennie krytykowała mnie za sposób, w jaki prowadziłam dom, i to, jak wychowywałam dzieci. Wydawało mi się, że praca mogłaby odciągnąć ją od ciągłego nadzoru i zrzędzenia.


Pewnego wieczoru, kiedy siedzieliśmy przy kolacji, zebrałam się na odwagę i delikatnie zasugerowałam jej, że może warto byłoby poszukać jakiejś pracy. "Zawsze mówiłaś, że praca w ogrodzie cię relaksuje, może mogłabyś spróbować swoich sił w jakiejś kwiaciarni?" - zapytałam, starając się, by brzmiało to jak najbardziej neutralnie.


Teściowa spojrzała na mnie, jakby uderzyłam ją w twarz. Jej oczy w jednej chwili zaszły łzami, a twarz pobladła. "Jak śmiesz! Myślisz, że jestem bezużyteczna? Że nie mam nic do zaoferowania waszej rodzinie, tylko dlatego, że nie pracuję?" - krzyknęła, a jej głos drżał z gniewu.


Próbowałam ją uspokoić, tłumacząc, że nie miałam nic złego na myśli, że tylko chciałam jej pomóc znaleźć coś, co sprawiłoby jej radość i poczucie spełnienia. Ale teściowa nie słuchała.

Zaczęła wyrzucać z siebie oskarżenia, że próbuję ją odepchnąć, że chcę się jej pozbyć. W tym momencie do rozmowy włączył się mój mąż. "Mamo, nie przesadzaj, to była tylko sugestia. Nikt nie chce cię zranić" - próbował ją uspokoić, ale to tylko dolało oliwy do ognia.


Teściowa podniosła się z krzesła, rzuciła serwetkę na stół i wybiegła z pokoju, trzaskając drzwiami. Zapanowała ciężka cisza. Mąż spojrzał na mnie z dezaprobatą. "Po co to zrobiłaś? Wiedziałaś, że jest na to wrażliwa" - powiedział cicho, ale z wyrzutem.


Od tego dnia wszystko się zmieniło. Teściowa przestała się do mnie odzywać. Każde spotkanie rodzinne było napięte i pełne milczenia. W końcu mąż przestał zabierać mnie na obiady do jego rodziców, tłumacząc, że lepiej, jeśli damy jej czas. Czułam się osamotniona i winna, choć nie rozumiałam, dlaczego moja sugestia wywołała taką burzę.


Kłótnie w domu zaczęły się mnożyć. Mąż coraz częściej wyrzucał mi, że to ja zniszczyłam jego relacje z matką, że to ja zaczęłam tę wojnę. W końcu zaproponował, żebym na jakiś czas wyjechała do swojej rodziny, by dać wszystkim ochłonąć. Zgodziłam się, ale wiedziałam, że to początek końca naszego małżeństwa.


Kiedy wróciłam po kilku tygodniach, nie czekał na mnie uśmiechnięty mąż ani pojednawcza teściowa. Zastałam puste mieszkanie i kartkę na stole. "Przepraszam, ale nie potrafię już tego dłużej ciągnąć. Musimy się rozstać. Wróciłem do mamy."


Poczułam, jak wszystko się we mnie łamie. Jedna niewinna sugestia zmieniła moje życie w koszmar.