To prawda, że ​​​​moje dzieci jeszcze o tym nie wiedzą. Aż strach sobie wyobrazić, jak zareagują na tę wiadomość. Ale w końcu chcę być szczęśliwa!

Pracowałam we Włoszech 20 lat. W tym czasie zarobiłam dużo pieniędzy. Zapewniłam synowi i córce własne mieszkania.

Ojciec porzucił je w młodym wieku, więc przyzwyczaiłam się, że polegam tylko na sobie. Kiedy zostałam sama z dziećmi, mieszkałam na wsi w mojej ojczyźnie.

Nie muszę mówić, jak było mi ciężko. Pracowałam wtedy w lokalnym sklepie, mało płacili. Dlatego w domu prowadziłam gospodarstwo domowe: krowę, kurczaki i duży ogród warzywny.

Musiałam ciężko pracować, aby zapewnić mojej rodzinie wszystko, czego potrzebowała. Oczywiście dzieci mi pomogły, ale niechętnie. Starali się, jak mogli, aby wydostać się ze wsi, dlatego zaraz po szkole udali się na naukę do miasta.

Tak i postanowiłam nie siedzieć spokojnie. Sprzedałam krowę, wynajęłam ogród sąsiadowi i wyjechałam do Włoch do pracy. Za granicą dostałam pracę jako pielęgniarka starszej pani.

Miałam szczęście, kobieta nie była przykuta do łóżka, więc sprzątałam i gotowałam dla niej. Właścicielka była wyrozumiałą kobietą, a nawet nauczyła mnie włoskiego.

Dzieci zareagowały na mój wyjazd z korzyścią dla siebie. Pierwszą osobą, która wspomniała o obowiązkach macierzyńskich, była dorosła córka. Stwierdziła, że ​​nie zapewniłam jej dobrego dzieciństwa i teraz muszę to rekompensować pieniędzmi.

Córka chciała, żebym jej kupiła mieszkanie, bo wyszła za mąż i nie chciała mieszkać w naszym domu na wsi. Uległam namowom córki i wysłałam jej żądaną kwotę.

Potem syn zaczął mówić o pieniądzach, twierdząc, że skoro siostra dostała, to on też chce. Potem musiałam kupić mieszkanie także dla syna.

Ogólnie rzecz biorąc, zapewnienie mieszkań dzieciom trwało 10 lat. A oni, niewdzięczni, nawet nie podziękowaliby!

Przyjęli prezenty za oczywistość. Potem przestałam ich sponsorować i zaczęłam oszczędzać pieniądze dla siebie. Syn i córka na początku poczuli się urażeni, a potem zdali sobie sprawę, że i tak dostaną spadek.

Ja jednak mam inne plany. W końcu chcę żyć dla siebie. Nie mam nawet 60 lat, jestem jeszcze młoda. Dlatego zdecydowałam się na ślub.

Przez ostatnie trzy lata komunikuję się z dobrym człowiekiem, zaprosił mnie do swojego życia i po równo dzielił się wszystkimi moimi zmartwieniami. Moje dzieci o tym nie wiedzą.

Kiedyś zasugerowałam córce, że chcę uporządkować swoje życie, a ona zaczęła krzyczeć. A mam dopiero 58 lat! Czy to jest starość?

Więc na razie zachowam moje małżeństwo w tajemnicy. Są pieniądze. Przyjadę, kupimy dom i będę mieszkać z ukochaną osobą! Mimo że jestem już dość stara, w wieku 60 lat życie dopiero się zaczyna, prawda?