Tą, co za mało soli zupę, za dużo wydaje, za rzadko prasuje koszule „ukochanemu synkowi”.
– No cóż, Piotrek nie miał szczęścia – wzdychała teściowa, kiedy myślała, że nie słyszę. – Dziś to dziewczyny nie umieją być żonami.
A potem w życiu rodziny pojawiła się ONA.
Małgosia – żona młodszego syna, Krzyśka.
Złote dziecko losu i wyśniona synowa w jednym opakowaniu.
Piękna, zawsze uśmiechnięta, z paznokciami jak z reklamy i serniczkiem, który „smakował prawie jak mój, mamo” – jak podkreślała teściowa, rzucając w moją stronę znaczące spojrzenia.
– Widzisz, to jest kobieta – lubiła mówić przy stole. – Zadbana, grzeczna, wszystko ogarnia, a nie jak niektóre…
„Niektóre” siedziały obok i udawały, że nie rozumieją aluzji.
Małgosia przyjeżdżała zawsze w sukience, z ciastem, z kwiatkami „dla ukochanej teściowej”.
Teściowa prawie płakała ze wzruszenia.
– Jak córka – powtarzała. – Złota dziewczyna. Dobrze, że chociaż Krzysiek miał szczęście.
A ja?
Ja byłam tą drugą. Tą „żadną”.
Z czasem było tylko gorzej.
– Spójrz na Gosię, jak ona dba o Krzysia – teściowa komentowała wszystko. – Zawsze wyprasowane koszule, obiad z trzech dań. A ty, Olu, to wiecznie zmęczona. Nie dziwię się, że Piotrek taki zestresowany.
Kiedy powiedziałam, że wrócę do pracy, bo nie chcę siedzieć całe życie w domu, teściowa prychnęła:
– Gosia to by nawet nie wpadła na taki pomysł. Wie, że mężczyzna musi czuć się królem, nie współlokatorem.
Gosia kiwała główką, udając skromną.
– Oj, mamo, przesadzasz… – mówiła, ale w oczach miała błysk satysfakcji. – Każda robi, jak uważa.
Patrzyła na mnie jak na jakąś naiwną wariatkę, która nie zna podstaw „sztuki bycia żoną”.
Pewnej soboty pojechaliśmy do teściów na obiad. Zdziwiło mnie, że Krzyśka nie ma.
– Wyjechał służbowo – rzuciła Małgosia, nalewając teściowej rosołu. – Ale tatusia mi mamusia zostawiła, to się nim chętnie zaopiekuję, prawda?
Teściowa śmiała się głośno.
– Oj, Heniek, pilnuj się, bo jeszcze cię synowa podkusi – rzuciła żartem.
Nie wiedziała, jak bardzo trafia w sedno.
Zauważyłam, jak teść spogląda na Gosię. Za długo. Za miękko. Jak nastolatek, który właśnie zobaczył nową dziewczynę w klasie.
Zobaczyłam też, że Gosia nie odwraca wzroku. Przyjmuje to spojrzenie jak coś oczywistego.
Zapaliła mi się lampka. Ale pomyślałam: „Olu, nie przesadzaj. Masz już dość problemów, nie dokładaj sobie paranoi”.
Prawda wyszła na jaw pół roku później.
Był wieczór. Zadzwoniła teściowa, głos miała obcy, zachrypnięty.
– Przyjedź – wyszeptała. – Proszę cię… przyjedź sama.
Serce mi zamarło.
Kiedy weszłam do kuchni, zobaczyłam ją przy stole. Bez makijażu, bez tej swojej dumnej maski. Przed nią leżał telefon.
– Zobacz – podała mi go drżącą ręką.
Na ekranie – wiadomości.
Teść do Gosi:
„Nie mogę się doczekać, aż wreszcie wszyscy zasną. Ty jesteś dla mnie wszystkim, Mała.”
„Przy tobie czuję się młody. Ciebie kocham, nie ją.”
„Jak tylko Krzysiek stanie na nogi finansowo, powiemy im, nie chcę go zostawiać z kredytem…”
Mąż teściowej.
Ojciec moich szwagrów.
I „wyśniona synowa”, złote dziecko, córka idealna.
Zdradzali ich za ścianą.
Teściowa patrzyła na mnie pustym wzrokiem.
– Wyszłam do sklepu, zapomniałam portfela – wyszeptała. – Wróciłam po cichu, drzwi do sypialni uchylone. Nie zdążyli się nawet przestraszyć.
Nie pytałam, co dokładnie zobaczyła.
Wystarczyły mi SMS-y.
Nie poczułam ulgi.
Nie poczułam satysfakcji. Na początku.
Przytuliłam ją. Pierwszy raz od tylu lat to ja przytulałam ją, nie ona krytykowała mnie.
– Jak mogłam być taka ślepa… – łkała. – Jak ja ją chwaliłam, jak ja ją wszystkim stawiałam za wzór! A ona… a ona…
Nie dokończyła.
Z boku widziałam siebie sprzed lat. Mnie, która siedziała w tej samej kuchni, słuchając, jak teściowa rozpływa się nad „idealną Gosią”, a mnie kroi na plasterki przy byle zupie.
Nagle zrozumiałam coś okrutnego:
czasem karą za ślepotę nie jest to, że ktoś cię zdradzi.
Karą jest to, że zdradzi cię właśnie ten, którego wyniosłaś na piedestał.
Teść próbował się tłumaczyć.
– To było silniejsze ode mnie – mówił. – Ty mnie nie widziałaś od lat. Tylko dzieci, rachunki, narzekanie. Ona… ona mnie podziwiała. Przy niej czułem się kimś.
Gosia nie miała odwagi spojrzeć mi w oczy.
– Zakochałam się – powiedziała tylko. – Nie chciałam nikogo zranić.
– A co myślałaś, że się stanie? – zapytałam spokojnie, choć wszystko we mnie krzyczało. – Że wszyscy rozstąpią się z zachwytem, bo taka miłość „się zdarza”?
Odwróciła głowę.
Teściowa patrzyła na nią jak na obcą osobę.
– Dla ciebie sprzedałabym wszystko – wyszeptała. – Dla ciebie broniłam go przed ludźmi. A ty mi go zabrałaś.
Krzyśka nie ma w tej historii dużo.
Był w szoku. Płakał. Wyprowadził się. Na razie do kolegi.
Nie potrafi spojrzeć ani ojcu, ani żonie w twarz.
Teść… mieszka teraz z Gosią w wynajętym mieszkaniu. Mówią, że „próbują ułożyć sobie życie na nowo”. Może im się uda. Może nie.
Teściowa została sama w dużym domu i z pustym miejscem przy stole.
I z pytaniem, które nosi w oczach za każdym razem, gdy na mnie patrzy:
„Jak mogłam być taka ślepa? I jak mogłam być dla ciebie taka podła, kiedy to nie ty zrujnowałaś mi życie?”
Czy jest mi jej żal? Tak. Czy czuję też coś na kształt gorzkiej sprawiedliwości? Też.
Wyśniona synowa ukradła mojej teściowej męża.
Uwielbiała tę jędzę, nosiła ją na rękach, a mnie ledwo znosiła. Teraz, gdy siedzi sama w kuchni z czerwonymi oczami i zdjęciem „idealnej Gosi” odwróconym tyłem, widzę, że los bywa przewrotny.
I choć nie powiem jej tego na głos, gdzieś w środku brzmi jedno zdanie, którego nie potrafię uciszyć: teraz sama jest sobie winna.