Piękny dom, najlepsze szkoły, wakacje w egzotycznych miejscach. Moi rodzice zawsze dbali o to, żebym miała wszystko, co najlepsze.
I tylko jedno było wymagane w zamian.
Posłuszeństwo.
— Wiesz, co dla ciebie najlepsze, prawda? — mama uśmiechnęła się ciepło, ale w jej głosie było coś, co nie pozwalało mi się sprzeciwić.
— Oczywiście, mamo.
— Dobrze, córeczko.
Nie musiała mówić wprost.
Wiedziałam, co jest moim obowiązkiem.
Kiedy przedstawił mnie moim rodzicom, ojciec był zachwycony.
— Wspaniały mężczyzna! Pracowity, zaradny, odpowiedzialny.
Mój przyszły mąż.
Człowiek, którego nie kochałam.
Ślub odbył się w wielkiej sali, w otoczeniu setek gości, wśród uśmiechów, gratulacji i toastów.
A ja czułam się jak aktorka w spektaklu, na który nigdy nie kupiłam biletu.
„Będziesz szczęśliwa” — powtarzała mama.
„Z czasem go pokochasz” — mówili znajomi.
Ale czas nie zmienił niczego.
Każdego dnia budziłam się obok obcego człowieka.
Każdego dnia czułam, jak coraz bardziej tracę siebie.
Nie miałam prawa narzekać.
Dostałam wszystko.
Nie miałam prawa mówić, że jestem nieszczęśliwa.
Bo przecież to ja im to obiecałam.
Wierzyłam, że dług wobec rodziny to coś, co muszę spłacić.
Ale nie wiedziałam, że cena będzie tak wysoka.
Bo oddałam coś, czego nie da się odzyskać.
Siebie.