Stary dom, odpadający tynk, małe okna, za którymi kryli się ludzie, których kiedyś nazywałam mamą i tatą.

Teraz byli starzy, schorowani, bezradni.

Potrzebowali mnie.

Ale gdzie oni byli, kiedy ja potrzebowałam ich?

Miałam osiem lat, kiedy mnie zostawili.

— To dla twojego dobra — powiedziała matka, stojąc na progu sierocińca.

Pamiętam jej zimne spojrzenie, brak łez, brak wahania.

Ojciec nawet na mnie nie spojrzał.

— Nie możemy się tobą zajmować. Przykro mi — dodał cicho i odwrócił się, jakby to było coś, co po prostu trzeba było zrobić.

A ja stałam tam, trzymając swoją małą walizkę i zastanawiając się, co zrobiłam źle.

Nigdy po mnie nie wrócili.

Nigdy nie odwiedzili.

Nigdy nawet nie napisali listu.

Przez lata wmawiałam sobie, że może mieli ważny powód, że może nie mieli wyboru.

Ale prawda była brutalna.

Po prostu nie chcieli mnie w swoim życiu.

A teraz, po tylu latach, nagle przypomnieli sobie, że mają córkę.

Bo nikt inny nie chciał się nimi zająć.

Bo byli sami.

Bo potrzebowali kogoś, kto zaopiekuje się nimi na starość.

— Jesteśmy twoimi rodzicami — powiedziała matka, gdy w końcu zadzwoniła po raz pierwszy od trzydziestu lat.

— Rodzicami? — zaśmiałam się gorzko.

— Wiesz… wtedy było inaczej. Nie mogliśmy cię zatrzymać.

— Ale mogliście chociaż próbować.

Cisza.

Nie mieli nic na swoją obronę.

Teraz patrzyłam na ich dom.

Mogłam wysiąść.

Mogłam zapukać.

Mogłam wejść i powiedzieć: „Jestem tutaj, żeby wam pomóc.”

Ale czy oni kiedyś pomogli mi?

Czy chociaż raz zapytali, czy ja sobie poradziłam?

Wyjęłam telefon, wystukałam krótką wiadomość.

"Nie szukajcie mnie więcej. Ja już nie szukam was."

Odpowiedź nie przyszła.

Ale nawet gdyby przyszła…

Nie miałabym już nic do powiedzenia.