Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
Miał więcej siwych włosów, zmęczone oczy i ten sam, dobrze mi znany wyraz twarzy – ten, który zawsze pojawiał się, gdy czegoś ode mnie chciał.
— Mogę wejść? — zapytał cicho.
Nie odpowiedziałam.
Nie wiedziałam, co czuję.
Nie widziałam go od pięciu lat.
Od dnia, w którym spakował walizkę i oznajmił, że odchodzi do młodszej kobiety.
Pamiętam tamten dzień aż za dobrze.
— Nie złość się, po prostu chcę jeszcze coś przeżyć — powiedział, jakby mówił o zmianie pracy, a nie o zostawieniu mnie po 25 latach małżeństwa.
— A ja? — zapytałam wtedy, łzy dławiły mi głos.
Wzruszył ramionami.
— Zrozumiesz. Może kiedyś mi podziękujesz.
Nie, nigdy nie zrozumiałam.
I nigdy mu nie podziękowałam.
Zostawił mnie, zabierając ze sobą tylko swoje rzeczy.
Zabrał też moje poczucie wartości, moje poczucie bezpieczeństwa i wiarę w to, że miłość może trwać wiecznie.
Musiało minąć wiele miesięcy, zanim znów spojrzałam na siebie w lustrze i zobaczyłam kobietę, a nie porzuconą żonę.
A teraz stał tutaj.
Patrzył na mnie, jakbym była jego wybawieniem.
— Po co wróciłeś? — zapytałam w końcu, ściskając dłoń na framudze drzwi.
Westchnął.
— Bo zrozumiałem, że popełniłem błąd.
— Doprawdy?
— Tamta… to nie było to. Przez chwilę myślałem, że jestem szczęśliwy, ale…
— Ale?
— Straciłem wszystko.
— Nie. To ja straciłam wszystko przez ciebie.
Patrzył na mnie, jakby chciał, żebym mu współczuła.
Ale ja nie miałam już dla niego litości.
— Wróćmy do siebie. Spróbujmy jeszcze raz.
Roześmiałam się.
Nie było w tym śmiechu radości, tylko ulga.
Bo po raz pierwszy wiedziałam, że nie mam już dla niego miejsca w moim życiu.
— Nie mam już dla ciebie czasu, Piotrze. Zbyt długo na ciebie czekałam.
Zrozumiał.
W jego oczach pojawiło się to, czego ja nie miałam, kiedy mnie zostawiał.
Ból.
Zamknęłam drzwi.
A potem… po raz pierwszy od pięciu lat poczułam się wolna.