Odkąd urodził się mój syn, Michał, moje życie kręciło się wokół niego. Był moją dumą, moim oczkiem w głowie. Wychowywałam go sama, odkąd jego ojciec odszedł, gdy miał zaledwie pięć lat. Poświęciłam wszystko, żeby miał szczęśliwe dzieciństwo, dobre wykształcenie, lepszy start w życiu, niż ja kiedykolwiek miałam.

Byłam z nim na każdym etapie – kiedy uczył się jeździć na rowerze, kiedy płakał, bo koledzy w szkole go wyśmiewali, kiedy zdawał maturę i kiedy dostał swoją pierwszą pracę. Każde jego zwycięstwo było moim zwycięstwem, każdy jego ból bolał mnie bardziej niż jego samego.

A potem dorósł.

Poznał Natalię, zakochał się, wziął ślub. Byłam szczęśliwa, widząc, jak układa sobie życie. Wydawało mi się, że nadal będę jego częścią, że zawsze znajdzie dla mnie miejsce w swoim nowym świecie.

Ale z każdym rokiem oddalał się coraz bardziej.

Na początku wszystko było w porządku – dzwonił, odwiedzał mnie z żoną, zapraszał na rodzinne obiady. A potem… nagle zaczęły pojawiać się wymówki.

„Mamo, mamy dużo pracy, nie damy rady przyjechać.”

„Mamo, dzieci są chore, lepiej nie przyjeżdżaj teraz.”

„Mamo, może spotkamy się po Nowym Roku, bo mamy tyle na głowie…”

Każdy telefon, każda rozmowa była coraz krótsza, coraz bardziej chłodna.

Pewnego dnia, po kilku tygodniach ciszy, zadzwoniłam do niego sama.

„Michał, może wpadniesz do mnie na kawę? Upiekłam twoje ulubione ciasto.”

Z drugiej strony zapadła cisza.

„Mamo, wiesz… nie mam teraz czasu. Może innym razem.”

Ale „inny raz” nigdy nie nadszedł.

Zbliżały się święta. W moim małym mieszkaniu zawsze pachniało piernikami, choinka stała w rogu, a ja czekałam na ten czas, kiedy znów będziemy razem. Zadzwoniłam do niego, pytając, kiedy się zobaczymy.

Jego odpowiedź była jak cios w serce.

„Mamo, spędzamy święta z rodziną Natalii. Może spotkamy się po Nowym Roku.”

„Z rodziną Natalii.” A ja? Czy ja nie jestem już rodziną?

Rozłączyłam się, czując, jak łzy spływają mi po policzkach. Siedziałam przy pustym stole, patrząc na dwa nakrycia – jedno dla mnie, drugie dla niego. To samo, które przygotowywałam każdego roku.

Tylko że teraz już nie było dla kogo.

Zrozumiałam wtedy, że już mnie nie potrzebuje. Że stałam się dla niego tylko wspomnieniem, kimś, kogo można odwiedzić raz na jakiś czas, z poczucia obowiązku, a nie z miłości.

Czy naprawdę nic już dla niego nie znaczę? Czy byłam tylko etapem w jego życiu, który teraz zostawił za sobą?

Nie wiem. Wiem tylko, że kiedyś był moim całym światem. A teraz ja przestałam być częścią jego.