Moja siostra, Ania, zawsze była dla mnie ostoją. W dzieciństwie trzymałyśmy się razem, w dorosłym życiu wspierałyśmy się nawzajem. Wierzyłam, że w każdej trudnej chwili mogę na nią liczyć. Ale kiedy naprawdę jej potrzebowałam, po prostu mnie zostawiła.

Kilka miesięcy temu moje życie rozpadło się na kawałki. Mąż zostawił mnie po dwudziestu latach małżeństwa. Pewnego dnia po prostu spakował walizki i oznajmił, że znalazł kogoś innego. Nie miałam pojęcia, co robić. Wszystko, co zbudowałam, nagle straciło sens. Zostałam sama w dużym domu, z rachunkami, których nie byłam w stanie opłacić, i poczuciem, że moje życie się skończyło.

Dzwoniłam do Ani z płaczem. „Nie dam rady sama” – powiedziałam, dławiąc się łzami. „Nie wiem, co robić.”

„Spokojnie, jestem przy tobie” – zapewniła. „Nie pozwolę, żebyś przez to przechodziła sama. Masz mnie.”

Te słowa były dla mnie jak ratunek. Masz mnie. Brzmiało to jak obietnica, że nie zostanę sama, że ktoś mnie podtrzyma, kiedy wszystko się wali.

Przez pierwsze tygodnie rzeczywiście tak było. Ania przychodziła, rozmawiałyśmy godzinami, pomagała mi ogarniać formalności związane z rozwodem. Mówiła, że mogę na nią liczyć, że jeśli będzie trzeba, zamieszkam u niej, że nie pozwoli, żebym się załamała.

Ale potem coś zaczęło się zmieniać. Coraz rzadziej odbierała telefon, coraz częściej mówiła, że jest zajęta.

„Ania, mogłabyś przyjechać? Naprawdę źle się czuję” – poprosiłam ją pewnego dnia, kiedy wszystko zaczęło mnie przytłaczać.

„Nie mogę teraz, mam spotkanie” – odpowiedziała szybko.

Kilka dni później zadzwoniłam znowu. „Ania, boję się, że nie dam rady. Mogłabym u ciebie trochę pomieszkać? Chociaż na chwilę?”

Zapadła długa cisza.

„Wiesz, to nie jest dobry moment” – powiedziała w końcu. „Mam dużo pracy, dzieci są w trudnym okresie… Może jakoś sobie poradzisz?”

Może jakoś sobie poradzę.

Zamknęłam oczy i poczułam, jak coś we mnie pęka.

To była ta sama osoba, która obiecywała, że mnie nie zostawi. Ta sama, która zapewniała, że mam w niej oparcie. A teraz zostawiała mnie samą, kiedy najbardziej jej potrzebowałam.

Od tamtej pory już się do niej nie odzywałam. Ona też nie dzwoniła.

Dziś wiem, że ludzie potrafią składać piękne obietnice, ale kiedy przychodzi prawdziwa próba – okazuje się, kto naprawdę jest przy tobie, a kto tylko mówi, że jest.

Czy kiedyś jej wybaczę? Nie wiem. Ale jedno jest pewne – nic nie boli bardziej niż zawiedzione zaufanie.