Mieliśmy kiedyś taką w dzieciństwie, ale zmuszeni byliśmy ją sprzedać ze względu na przeprowadzkę. Teraz mój syn dorósł i założył własną rodzinę, dzięki czemu mogę zadbać o równowagę psychiczną.

Kiedy szykowałam się do kupna działki, wszyscy mi odradzali. Byli przekonani, że jest to niepotrzebny kłopot na starość i nieuzasadniona strata pieniędzy. Ale nikogo nie słuchałam i zrobiłam, co postanowiłam.

Teraz wszyscy krewni stali się częstymi bywalcami na mojej działce, nie jako goście, ale jako mieszkańcy. Zachowują się też jak właściciele.

W tym czasie syn już był żonaty i mieli dwuletniego syna. Młodzi mieszkali w pobliżu i planowali nabyć własną nieruchomość. Kiedy dowiedzieli się o moich planach, natychmiast zaczęli protestować.

Synowa chciała mnie zawstydzić, mówiąc, że syn i wnuk nie mają własnego domu, a ja kupuję działkę. Przypomniałam, że teściowa jest właścicielką dwóch mieszkań, ale z jakiegoś powodu matka nie stara się przenieść ich na córkę.

Próbowała twierdzić, że otrzyma to w spadku i więcej nie poruszyła tego tematu. Mój syn poparł swoją żonę. Długo przekonywał mnie, że moja decyzja jest błędna. Nie słuchałam go.

Jesienią miałam już działkę. Wszyscy latem zwalili mi się na głowę. Poczułam się niekomfortowo. Wyobrażałam sobie wszystko zupełnie inaczej.

Postanowiłam na razie nie robić nic na działce. Wokół było wielu doradców. Wystarczyło mi tylko na uporządkowanie roślinności i trochę samego domu. Planowałam siać w przyszłym roku.

Myślałam, że wtedy nikt nie będzie się wtrącał. Wnuk musiał iść do przedszkola, a synowa do pracy.

Moje plany pokrzyżowała jednak synowa. Postanowiła płynnie przejść z jednego urlopu macierzyńskiego na drugi.

Naturalnie, latem chcieli do mnie ponownie przyjechać. Zaczęto to motywować faktem, że wnuk, podobnie jak jego ciężarna matka, potrzebował świeżego powietrza.

Ale to nic. Okazało się, że zaplanowali już, co się gdzie znajdzie. Chcieli tam postawić plac zabaw dla dzieci, żeby zabawa była dla nich ciekawsza.

Gdybym miała duży teren, to czemu nie, ale mam tylko sześć arów, na których dodatkowo stoi dom. Dlatego wszystko szczegółowo zaplanowałam i plac zabaw nie zmieścił się w tym planie.

Wszystko zrobili bez mojej wiedzy. Byłam właśnie w mieście, wróciłam, a tu niespodzianka. Mój syn nie rozumiał, dlaczego się wkurzyłam o ten plac zabaw.

Potem synowa uczepiła się moich roślin. Jej zdaniem krzak agrestu stanowił zagrożenie dla dziecka z powodu kolców. Powiedziałam dziewczynie, że naprawdę musi mieć oko na dziecko. Stwierdziła, że ​​w jej stanie nie może cały czas za nim biegać.

Ostatnią kroplą, która złamała moją cierpliwość, było to, że synowa zdecydowała się spędzić urodziny na mojej daczy, nawet nie zadając sobie trudu, aby mnie o tym uprzedzić.

Ku mojemu oburzeniu odpowiedziała: „Żałujesz mi? Nic się nie stanie".

Próbowałam przekazać myśl, że ludzie zwykle najpierw pytają, a potem to robią. W końcu działka nie należy do nich. Na co mój syn powiedział mi, że szukam dziury w całym.

Nic już nie mówiłam, po prostu nie wpuszczę ich więcej. Mogę być tu z wnukiem, ale nie z jego rodzicami...