Oboje pracujemy, ale opieka nad dwójką małych dzieci, utrzymanie porządku w domu i jedzenie w lodówce to nadal moje obowiązki, jak twierdzi mój mąż.
Jestem zmęczona, wybucham z powodu każdej drobnostki.
Teraz codziennie eksploduję z powodu nieumytego talerza lub leżącej na podłodze zabawki. Pracuję na dwa etaty, Artur też jest zmęczony po pracy.
Mamy dwójkę małych dzieci i pomaga nam przy nich niania. Ale niania nie gotuje, nie sprząta, nie robi prania i nie chodzi do sklepu. Wszystkie te rzeczy są na mnie.
Po pracy muszę sprawdzić pracę domową córki, ugotować obiad i przygotować się na następny dzień. Płacenie rachunków, odwiedzanie lekarzy, spacery z psem i zakupy – robię to wszystko.
Czasem mąż może wyprowadzić psa na spacer, zabiera dzieci do szkoły i przedszkola. Ale po każdym takim wyczynie chce, żebym go chwaliła i dziękowała.
I nikt mi nie dziękuje za całą górę niewidzialnych obowiązków i wykonanej pracy. Artur jest zaskoczony i nie rozumie, dlaczego mogę płakać z powodu jakiejś drobnostki.
W milczeniu siedzi na sofie i ogląda telewizję. A ja, po płaczu w łazience, wracam do pracy w domu. Cały czas staram się przekazać mężowi, że jesteśmy partnerami, że powinniśmy domyślnie dzielić się obowiązkami i nie oczekiwać pochwał.
Jeśli nie poproszę go, żeby wyniósł śmieci, Artur zapomni. Jeśli nie wyprasuję mu koszuli, pójdzie do pracy pognieciony.
I tak jest we wszystkim. Wytrzymuję, staram się nie eskalować sytuacji i nie zamieniać niezręcznych sytuacji w żart.
Ale gdy tylko widzę Artura przechodzącego obok porozrzucanych zabawek, zaczynam krzyczeć. Bo od razu zauważam bałagan i próbuję go posprzątać.
Mój mąż jest bardzo spokojny, przyznaje, że czasami zapomina zrobić to, co mu każę. Ale jak może przekazać, że to nie jest praca domowa, nie polecenie matki, ale coś, co musi zrobić bez przypomnienia?
Kocham mojego męża i potrzebuję pomocy. Przez to wszystko staliśmy się wobec siebie zimni. Ale nie można mówić o rozwodzie.