Oczywiście, czasami przynosiła prezenty, a nawet kilka razy siedziała z wnuczką, kiedy ja i mój mąż jechaliśmy do miasta, aby spędzić razem trochę czasu, ale zdarzało się to dość rzadko.

Już po studiach, kiedy oboje znaleźliśmy dobrą pracę, pojawiło się drugie dziecko. Znowu musiałam iść na urlop macierzyński, a teraz nasza czwórka mieszkała już w tym samym jednopokojowym mieszkaniu. Po prostu nie było jak się obrócić. Życie rodzinne potoczyło się z górki, a potem był odwieczny temat z teściową, która nawet nie myślała o zakończeniu swoich wiecznych podróży do nas.

Zażądałam, aby mąż porozmawiał ze swoją matką. Kilka razy nawet załamałam się na jej oczach. Ale oni wcale nie chcieli się zmienić: mąż nie mógł powiedzieć matce „nie”, a ona z kolei po prostu wzruszyła ramionami i przyszła, jeśli nie za tydzień, to na pewno za dwa. Potem jej wizyty mogły być jeszcze dłuższe.

Decyzja przyszła jakoś sama...

Moja siostra, która przez cały ten czas utrzymywała ze mną kontakt, nadal mieszkała w moim rodzinnym mieście, a tak się złożyło, że jej sąsiedzi się przeprowadzali. Opuścili przestronne mieszkanie i szukali najemców, którzy zajmowaliby się tylko przestrzenią mieszkalną. Opłata dotyczyłaby tylko mediów. Okolica nie jest zbyt dobra, więc nie było wielu chętnych.

Po rozmowie z mężem postanowiliśmy się przeprowadzić. Ze względu na pracę nie mógł wyskoczyć bezpośrednio w nowe miejsce, wymagało to czasu. Ale mnie nic nie trzymało, wręcz przeciwnie. Zebrałam dzieci i po kilku dniach już jechaliśmy z dworca do nowego domu.

Potem zadzwonił telefon. Odebrałam w świetnym nastroju: w słuchawce słychać głos mojego męża. I mówi mi, że nie może przyjechać. Widzisz, mama nie przeżyje bez nas. Сo to za syn, skoro zostawia własną matkę w takim stanie. I co dalej? Krótko mówiąc, na razie będzie z nią mieszkał. Wyśle pieniądze dzieciom i może przyjedzie na jakiś czas za kilka miesięcy, a potem z powrotem.

Nie wyobrażasz sobie, jak się rozchorowałam. To jest upadek rodziny. Długo o tym myślałam i teraz trochę się uspokoiłam. Może tak powinno być? Może muszę się uspokoić, znaleźć pracę i... nowego mężczyznę?

I co w tym złego, skoro ojciec nas zostawił, jak mam się kręcić i na kim mogę polegać nawet w moim rodzinnym, ale już tak odległym mieście. Stopniowo zaczynam zapominać o moim mężu...

O tym pisaliśmy ostatnio, przypomnij sobie: "Mama wyrzuciła mnie z domu w wieku 18 lat, a teraz prosi, żebym jej pomogla. Moja odpowiedź była odpowiednia"

"Kiedy miałam 16 lat, moja mama znalazła sobie nowego męża — przez długi czas byli rozwiedzeni z moim ojcem.

W następnym roku skończyłam liceum, a potem moja mama urodziła brata, którego bardzo kochałam. Mama kazała mi w tym roku poczekać z pójściem na studia, bo nie chciała stracić pracy – musiałam opiekować się bratem.

Nie podobał mi się mój ojczym — nieustannie miał zły humor. Ciągle mi wszystko wyrzucał. Kiedyś zupełnie stracił panowanie nad sobą – pewnego razu wcześniej wrócił z pracy, tego razu nie zdążyłam jeszcze posprzątać w domu. Zaczął na mnie krzyczeć tak, że nawet ściany się trzęsły:

- Jak możesz być tak leniwa? Żyjesz tylko na nasz koszt, ale prawie nic nie robisz, aby pomóc! Czy naprawdę trudno jest właściwie posprzątać dom?

Bez względu na to, jak bardzo usprawiedliwiałam się tym, że karmiłam dziecko, które ciągle jest niegrzeczne, mój ojczym był nieugięty. Ale prawda była po mojej stronie, więc było to podwójnie obraźliwe. Żadne rozumowanie ani argument nie zadziałały.

Po przyjściu mamy wcale nie było łatwiej. Stanęła po stronie męża i powiedziała:

- Jeśli nie chcesz normalnie wykonywać prac domowych, możesz wyjść z naszego domu. Od teraz nic ci nie jesteśmy winni. Jestem zmęczona karmieniem cię na próżno.

Tak skończyła się moja młodość. Najwyraźniej moja mama kochała ojczyma bardziej niż mnie. A może po prostu się go bała – nie jest jasne.

Nowy, cięższy początek...

Musiałam pojechać do babci, która mieszkała w tym samym mieście. Rozmawiałam z nią i płakałam. Przyjęła mnie. Od tego czasu moja mama nawet nie dzwoniła i nie pytała, jak się czuję, czy żyję i mam się dobrze. Nie dbała też zbytnio o swoją matkę.

Po ukończeniu 18 lat dostałam pracę w lokalnej restauracji jako kelnerka. Postanowiłam także studiować zaocznie. W końcu emerytura mojej babci prawie na nic nie wystarczała. Nikt nam nie pomógł, więc musieliśmy jakoś nas wyżywić i opłacić studia. Kiedy miałam stały dochód, stało się trochę łatwiej. starczyło nawet na babcine lekarstwa i normalne jedzenie.

Kilka lat później zmarła moja babcia… Zapisała mi swoje mieszkanie. Na szczęście nie musiałem pozywać matki. Nie ubiegała się o mieszkanie. W wieku 24 lat poznałam chłopaka, wyszłam za niego i zaczęłam żyć zwykłym życiem rodzinnym. Kilka lat później urodziłam dwie córki. Mój mąż mnie kocha, troszczy się - nie ma na co narzekać. Życie jest dobre.

Więc mieszkaliśmy razem przez ponad dziesięć lat. W pokoju i harmonii. Tylko jeden raz ktoś zapukał do naszych drzwi. Kiedy otworzyłam, zobaczyłam... mamę.

- Witaj córko. Potrzebuję twojej pomocy. Poza tobą nie mam się do kogo zwrócić. Twój brat zachowuje się niewłaściwie, mąż mnie zostawił, nie mam dochodów. Teraz jest mi bardzo ciężko.

Moja odpowiedź była odpowiednia:

- Czy wiesz, jak przeżyliśmy z babcią? Jak ciężko było wyżyć z jej skromnej emerytury? Jak nie było nic do jedzenia? A my dwie żyłyśmy z jej pieniędzy. Razem! Poszłam do pracy jako prosta kelnerka, żeby jakoś przeżyć. I nawet nie zadałaś sobie trudu, aby zadzwonić przynajmniej raz i dowiedzieć się, co u mnie. My też potrzebowaliśmy pomocy, ale nikt nam nie pomógł. A teraz masz na tyle przyzwoitości, żeby do mnie przyjść?

Machnęłam na nią ręką i zatrzasnęłam drzwi.

Po tej rozmowie byłam bardzo zdenerwowana. Mój mąż uspokoił mnie. I dzieci też. Pamiętałam siebie jako nastolatkę, pamiętałam, jak było wtedy ciężko i samotnie. Całe życie błysnęło mi przed oczami.

A potem uspokoiłam się i zaczęłam myśleć. Może na próżno jestem taka okrutna? W końcu do 17 roku życia wychowywała mnie moja mama. Nie jesteśmy obcymi ludźmi. Chociaż przez cały ten czas nigdy nawet nie odwiedziła swoich wnuków. Dręczą mnie sprzeczne uczucia. I nie rozumiem, co robić…