Zawsze starałam się być niezależna. Przez większość życia radziłam sobie sama, nawet w najtrudniejszych momentach. Po śmierci mojego męża to na mnie spadł ciężar wychowania dwójki dzieci, prowadzenia domu, dbania o wszystko, co było nam potrzebne. Nigdy nie prosiłam nikogo o pomoc – ani sąsiadów, ani rodziny. Byłam dumna, że potrafię stanąć na wysokości zadania i zapewnić moim dzieciom wszystko, czego potrzebowały. Ale teraz, kiedy jestem starsza, kiedy moje ciało już nie ma tej samej siły, po raz pierwszy w życiu poczułam, że mogłabym prosić o pomoc.
Tego dnia czułam się gorzej niż zwykle. Ból w kolanach utrudniał mi chodzenie, a zima sprawiła, że nawet wyjście do sklepu wydawało się niemożliwe. Zdecydowałam się zadzwonić do mojej córki, Anny. W końcu zawsze powtarzała, że mogę na nią liczyć. Przecież to właśnie dla niej rezygnowałam z własnych marzeń, pracowałam do późnych godzin, poświęcałam każdą wolną chwilę.
– Cześć, Aniu. Mam do ciebie prośbę – zaczęłam, próbując ukryć drżenie w głosie. – Nie czuję się najlepiej, a lodówka świeci pustkami. Mogłabyś zrobić dla mnie zakupy?
Przez chwilę w słuchawce była cisza. Usłyszałam, jak w tle bawią się jej dzieci, a potem jej zniecierpliwiony głos:
– Mamo, naprawdę? Przecież mieszkasz blisko sklepu. Wystarczy, że się przejdziesz. Ja mam teraz tyle na głowie – dzieci, praca, dom... Powinnaś sobie radzić sama.
Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż się spodziewałam. „Radź sobie sama.” Powtarzały się w mojej głowie, jakby to była mantra, której nie mogłam się pozbyć. Czy naprawdę jestem teraz tylko ciężarem? Czy moje potrzeby, moje zdrowie, nie mają już znaczenia?
– Rozumiem, Aniu – odpowiedziałam cicho, starając się ukryć ból. – Nie chciałam cię obciążać. Poradzę sobie.
Po rozmowie odłożyłam telefon na stół i poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Zawsze wierzyłam, że rodzina jest po to, żeby się wspierać, że mogę liczyć na moje dzieci tak samo, jak one zawsze mogły liczyć na mnie. Ale teraz zrozumiałam, że w ich oczach moje problemy są niczym więcej niż niewygodnym przerywnikiem w ich życiu.
Zebrałam w sobie siły, założyłam płaszcz i powoli, krok za krokiem, ruszyłam do sklepu. Każdy krok sprawiał mi ból, ale nie chciałam nikogo prosić o pomoc. W sklepie spotkałam sąsiadkę, która spojrzała na mnie z troską.
– Pani Jadwigo, co pani tutaj robi sama? Nie powinna pani nosić takich ciężarów – powiedziała, widząc mnie z pełnym koszykiem.
Chciałam odpowiedzieć, że mam dzieci, które powinny mi pomóc, ale nie mogłam. Wstydziłam się. Czy naprawdę moja córka nie widzi, jak bardzo jej potrzebuję? Czy moje życie, moje poświęcenie nic dla niej nie znaczą?
Wieczorem usiadłam w pustym salonie, patrząc na zdjęcia Ani z dzieciństwa. Wtedy byłam jej bohaterką, jej opoką. „Mamusiu, zawsze będę ci pomagać,” mówiła, kiedy była mała. A teraz? Teraz czułam, że stałam się tylko kimś, kto przeszkadza w jej codzienności.
Czy tak wygląda starość? Czy naprawdę zasługuję na to, żeby moje potrzeby były traktowane jak ciężar? Może Ania zrozumie to, co straciła, dopiero gdy sama będzie potrzebować pomocy. Ale wtedy mnie już może nie być, żeby jej to powiedzieć.