Całe życie poświęciłam mojej córce. Wychowałam ją samotnie, pracując na dwa etaty, by miała wszystko, co najlepsze. Kiedy w końcu dorosła, myślałam, że w starości będę mogła liczyć na jej wsparcie i miłość. Niestety, rzeczywistość okazała się zupełnie inna.


Ostatnie lata spędziłam pomagając jej w wychowaniu dzieci, opiekowałam się wnukami, sprzątałam i gotowałam, aby ona mogła rozwijać karierę. Ale z każdym dniem czułam, że staję się tylko obciążeniem, a nie członkiem rodziny. Córka zaczęła traktować mnie jak służącą. Nigdy nie usłyszałam podziękowań, nigdy nie zapytała, jak się czuję.


Ostatnia kropla przelała się, gdy podczas rozmowy usłyszałam jej słowa: "Mamo, mogłabyś przestać marudzić? Ty już nie masz życia, a ja mam jeszcze tyle do zrobienia!". Te słowa wstrząsnęły mną do głębi. Zrozumiałam, że dla niej nie jestem matką, ale jedynie kimś, kto ma obowiązek jej pomagać.


Zaczęłam myśleć o sobie i o tym, jak wygląda moje życie. Mam swoje mieszkanie, które jest jedynym, co posiadam, ale również stało się dla mnie ciężarem. Córka zasugerowała, że powinnam je jej przekazać, bo przecież "i tak nie będę go potrzebować". To przelało czarę goryczy.


Podjęłam decyzję. Sprzedam mieszkanie i pójdę do domu opieki. Przynajmniej tam nikt nie będzie mnie wykorzystywał, a ja wreszcie zaznam spokoju. Nie zamierzam już pomagać córce, bo zrozumiałam, że nie można poświęcać całego życia dla kogoś, kto tego nie docenia.