Gdy wróciłam do kraju po latach pracy za granicą, marzyłam tylko o tym, by spędzić czas z rodziną. Szczególnie cieszyłam się na spotkanie z córką, której zawsze starałam się pomagać. Gdy była młodsza, wsparłam ją finansowo na studiach, a później, gdy znalazła pracę w Warszawie, kupiłam jej mieszkanie. Chciałam, by miała dobry start w życiu, by nie musiała martwić się o dach nad głową. Byłam dumna, że udało mi się zapewnić jej stabilizację.


Ostatnio musiałam załatwić kilka spraw w stolicy i pomyślałam, że to będzie świetna okazja, by spędzić trochę czasu z córką. Zadzwoniłam do niej, pytając, czy mogłabym zatrzymać się u niej na kilka dni. W końcu to jej mieszkanie, ale przecież zbudowałam jej to życie na solidnych podstawach. Wydawało mi się, że to będzie oczywiste, że mnie przyjmie.


Zaskoczyło mnie jednak jej odpowiedź. „Mamo, nie wiem, czy to dobry pomysł. Mam teraz dużo pracy i chciałabym mieć trochę przestrzeni dla siebie. Może znajdziesz sobie jakiś hotel?” - usłyszałam w słuchawce. Nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Czy to możliwe, że moja własna córka, której dałam wszystko, co mogłam, nie chce mnie teraz przyjąć pod swój dach?


Czułam, jak serce mi się łamie. „Ale przecież to ja kupiłam ci to mieszkanie...” - powiedziałam niepewnie. Na co ona odpowiedziała: „Mamo, wiem, ale to teraz moje mieszkanie i naprawdę potrzebuję trochę prywatności.”


Rozłączyłam się, czując ogromny ciężar w sercu. Wtedy dotarło do mnie, że mimo wszystkiego, co dla niej zrobiłam, nie ma dla mnie miejsca w jej życiu.