Mieszkaliśmy na wsi, kiedy mój syn był bardzo mały. Kiedy miał trzy lata, postanowiliśmy przeprowadzić się do miasta.
Wzięliśmy kredyt hipoteczny na mieszkanie i w końcu dostałam pracę. Pewnego dnia, przechodząc obok budynku, zobaczyłam dzieci w oknie.
Na początku myślałam, że to przedszkole, ale potem przeczytałam na szyldzie, że to sierociniec. Tego dnia w pracy wszystko było jak zwykle.
Wieczorem wracałam do domu i zobaczyłam dzieci spacerujące po placu zabaw w pobliżu tego budynku. I tylko jeden chłopiec w wieku około trzech lat stał przy ogrodzeniu smutny i samotny.
Kiedy na mnie spojrzał, zobaczyłam w tym spojrzeniu tyle smutku... Nie mogłam przejść obojętnie i podeszłam do niego.
"Witaj, mały chłopcze. Jak masz na imię?" - powiedziałam do chłopca.
"Leszek!" - odpowiedział.
"Leszek, co za piękne imię", zupełnie jak mój mąż, pomyślałam sobie.
"A ja jestem Lidka. Zostaniemy przyjaciółmi?" - i sięgnęłam do torby w poszukiwaniu słodyczy, które zawsze nosiłam przy sobie.
Leszek wziął cukierka i zgodził się na moją propozycję przyjaźni. Pożegnaliśmy się i uciekł. Przez całą drogę nie mogłam pozbyć się z głowy myśli o chłopcu z oczami dorosłego, było w nich mnóstwo cierpienia i nieufności do ludzi.
Kiedy dzieci zasnęły, postanowiłam opowiedzieć mężowi o chłopcu. On też był bardzo smutny. Kocham go przede wszystkim za jego dobroć i współczucie.
Następnego dnia wracałam wieczorem z pracy i zobaczyłam mojego małego przyjaciela.
"Cześć, Lesio! Jak się masz?" - Podeszłam do niego i wręczyłam mu tabliczkę czekolady.
"Wszystko dobrze! Dzięki, Lidka " - odpowiedział. Nagle na jego twarzy pojawił się uśmiech. Widziałam, że jego małe dziecięce serduszko zaczęło się rozmrażać. Jaki on był śliczny, jaka szkoda...
Gdzie jest jego matka? Taki mały, a już taki samotny. Tak minęły dwa miesiące, kiedy codziennie odwiedzałam Leszka w sierocińcu, za każdym razem rozpieszczając go smakołykami i zabawkami.
Zdawałam sobie sprawę, że nie mogę tego robić, bo on się do mnie przywiązuje, a wtedy trudno byłoby się go pozbyć, ale nic nie mogłam na to poradzić.
"Leszek ma urodziny na drugi dzień, to akurat w sobotę, może pójdziemy mu złożyć życzenia?" - zaproponowałam mężowi. Od razu się zgodził, mówiąc, że dobrze byłoby zabrać też dzieci.
W sobotę kupiliśmy w sklepie dziecięcym ciężarówkę, którą mój syn wybrał dla Leszka. Córka wybrała balony i słodycze. Wszyscy razem poszliśmy złożyć życzenia solenizantowi.
Kiedy Leszek nas zobaczył, po prostu zamarł. Każdy członek rodziny poznał mojego małego przyjaciela. Daliśmy mu prezenty. Chłopiec był w szoku, najpierw się śmiał, a potem rzucił się gwałtownie do moich stóp i płakał.
"Mamo, mamo... Tylko mnie nie zostawiaj! Obiecuję, że będę grzeczny, tylko mnie nie zostawiaj. Bardzo cię kocham, mamo!"
Nauczycielka zabrała go i powiedziała nam: "Nie powinniście byli tego robić. Przywiązał się do was i myślał, że po niego przyjedziecie. I co teraz?"
Przez resztę dnia wszyscy milczeliśmy. Nie mogłam spać w nocy, dużo myślałam. Następnego dnia po pracy pobiegłam do sierocińca, ale Leszka nie było na zewnątrz.
Zapytałam nauczycielkę, gdzie jest, a ona powiedziała, że jest chory na zapalenie płuc i został zabrany do szpitala. Poprosiłam, by powiedziała mi, gdzie leży. - W porządku, podam adres szpitala.
"Tylko podejmie pani jakąś decyzję..." - powiedziała nauczycielka .
"I podjęliśmy! Chcemy adoptować Leszka!" - oświadczyłam nagle.
"Dobrze, w takim razie będziemy na was czekać."
Potem pobiegłam do męża pracy i powiedziałam mu o mojej decyzji. Uśmiechnął się do mnie i zapytał:
"Czy można kochać dwóch Leszków naraz?"
Podczas gdy mały był leczony w szpitalu, udało nam się sporządzić wszystkie niezbędne dokumenty do adopcji. Gdy został wypisany, zabraliśmy go do domu i był taki szczęśliwy!
"Oto mój własny brat!" - Nasz syn z dumą oświadczył, przedstawiając Leszka swoim przyjaciołom.